— Ten René, to kiep pierwszego rzędu, ale zdaje mi się nieprawdopodobnem, aby mógł należeć w jakikolwiek sposób do zabójstwa Fryderyka Baltusa... Fałszerz to prawda...
zanadto był tchórzem, aby mógł napadać...
Paula czekała z niecierpliwością na Grzegorza.
— I cóż? — zapytała — czy pan de Langenois odjechał?
— Tak jest, proszę pani.
— Zapytywałeś go, doktorze, o tę młodą kobietę?
— Badałem go niby sędzia śledczy oskarżonego.
— Czy mógł pana objaśnić, skąd ta nieszczęśliwa wymieniła nazwisko mojego brata?
— Nie, proszę pani... Nic nie wie o tem zupełnie, ale za to opowiedział mi inne rzeczy dziwne, mające pewne dla mnie znaczenie.
— Co takiego?
Grzegorz powtórzył dosłownie Pauli Baltus rozmowę swoją z wice-hrabią Pawłem de Langenois.
— Mnie się to także wydało bardzo dziwnem — zauważyła sierota, gdy doktor skończył. — Cóż pan zamyśla zrobić?...
— Najprzód dowiedzieć się, kto jest właściwie ten pan René Jancelyn i czy naprawdę Paryż opuścił...
— Cóżbyś pan wnosił z tego wyjazdu?
— Poprostu, że obawiał się niebezpieczeństwa, które mu żagrażało. Nie wypytuj mnie pani w tej chwili, nie mogłem jeszcze dokładnie zebrać myśli, ale zastanawiam się nad tem i wkrótce będę mógł skutecznie działać w nowym swoim zawodzie, bo pokazuje się — dodał z uśmiechem — że urodziłem się na policjanta, a zostałem lekarzem... Jakże się miewa kochana Edma?
— Dobrze, doktorze, wzywa cię właśnie do siebie.
— Czy pani Delariviére jest przy córce?
— Tak, i jeżeli pan pozwoli, poprowadzę ją po obiedzie do ogrodu.
— Pani jesteś bardzo łaskawą i dobrą. Pani Delariviére naprawdę będzie miała anioła przy sobie.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/454
Ta strona została skorygowana.