Dnie szybko mijały w Auteuil. W stanie zdrowia pani Delariviére widocznem było polepszenie. Biedna kobieta instynktownie przywiązała się do panny Baltus i nie chciała się z nią rozłączać. Symptomata choroby sercowej u Edmy zdawały się zmniejszać, ale nie odzyskiwała wcale siły, co wielce martwiło Grzegorza.
Oczekiwano niecierpliwie powrotu pana Delariviére i Fabrycjusza, ale tygodnie mijały od depeszy, otrzymanej z Nowego Jorku i widać ich nie było.
— Niemniej niecierpliwiono się w Neuilly Saint James, gdzie Laurent wymagał, aby od rana do wieczora cała służba była w pogotowiu.
Klaudjusz Marteau w dzień, oznaczony przez panią Tallandier, skoro świt udał się do Charenton na ulicę Paryską, na której mieszkała, chcąc się przekonać, czy pani Tallandier zdecydowała się oddać mu syna w naukę.
Matka i syn byli w domu, Klaudjusz zastukał.
Mały Piotr otworzył mu drzwi i wykrzyknął:
— Mamo, przyszedł pan Klaudjusz, marynarz z Neuilly!
— Dzień dobry, panie Klaudjuszu, jak się pan miewa?
— Dobrze, mój mały. Dzień dobry pani! Dziwi to może panią, że przychodzę tak rano, ale mój pan przyjeżdża w tych dniach, więc chciałbym dziś jeszcze wiedzieć napewno, czy pani zgadza się na moją propozycję i myślę, że dzisiaj da mi pani dobrą odpowiedź.
— Zawsze tak panu chodzi o mojego malca?
— Do pioruna, czy mi o niego chodzi? Więcej niż kiedykolwiek.
— A więc zobaczymy, porozmawiajmy trochę; niech pan siada.
— Tak, tak, porozmawiajmy, byle prędko. Mówiliśmy więc?...
— Namyśliłam się, posłuchałam rady pana M., który się nami interesuje i zgadzam się oddać panu Piotra.
— Brawo! kochana pani.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/455
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XLIII.