Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/464

Ta strona została skorygowana.

— Słyszę — szepnęła słabym, zaledwie dosłyszalnym głosem — słyszę.
— Czy będziesz posłuszną?
— Będę.
— Widzisz dobrze, że te kwiaty są czerwone! — mówił doktor — i powiem ci dlaczego. Dlatego, że powalane są krwią, jak stopnie szafotu.
Możnaby sądzić, że prąd elektryczny uderzył w Joannę. Odskoczyła i z dzikim wyrazem oczu spojrzała na doktora

ROZDZIAŁ XLVI.

— Boże — szepnęła panna Baltus do ucha Grzegorza — gotów wywołać napad.
— Cicho! — odrzekł szeptem młody człowiek.
Joanna podniosła głowę i patrzyła na doktora, który wpatrywał się w nią z natarczywością pogromcy. Usta jej drżały, a złość wstrząsała całem ciałem.
Doktor V. mówił dalej:
— Czy mnie słyszysz?... na tych kwiatach jest krew, krew jak na szafocie.
— Krew — mruczała Joanna — szafot, szafot.
Rysy jej się ściągnęły. Chciała wyrwać rękę, ale silne palce uczonego ściskały ją jak w kleszczach. A głosem coraz groźniejszym mówił dalej:
— Zabraniam ci wymawiać tych słów. Zabraniam nawet o nich myśleć,
Joanna głucho jęknęła, zaczęła się szarpać, nakoniec zupełnie osłabła. Grzegorz i Paula chcieli się zbliżyć. Doktor V. dał znak, ażeby zostali na miejscu. Trzymając ciągle Joannę za rękę, pociągnął ją ku sobie i zapytał znowu:
— Chcesz jeszcze kwiatów?
— Nie! nie! — odrzekła chora z gestem przerażenia. — Nie chcę kwiatów.
— Jesteś posłuszną, to dobrze; siadaj! Rozkazuję ci być spokojną. Masz spać.
Pani Delariviére osunęła się na fotel, pochyliła głowę i przymknęła oczy.