Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/467

Ta strona została skorygowana.

— To konieczność, na którą przystaniesz po głębszem zastanowieniu, pomyśl tylko o chwili, kiedy to możesz wykonać
— Chwila ta nie zależy odemnie, skoro będzie potrzeba koniecznie czekać skazania na śmierć i egzekucji.
— Ani jedno, ani drugie nie są rzadkością w Paryżu i sąsiednich departamentach.
— Czy nie przedstawią się pewne niemożebne przeszkody?
— Ja się podejmuję usunąć wszystkie, i uzyskać, kiedy nadejdzie czas, potrzebne pozwolenie; potrzeba, aby to ohydne widowisko przedstawiło się nagle twojej chorej, tak jak jej się przedstawiło za pierwszym razem. Zresztą kiedy nadejdzie ta chwila, nie opuszczę cię, będę ci asystował, bo nigdy jeszcze w mojej długoletniej praktyce nie byłem świadkiem bardziej interesującego doświadczenia. Jeżeli ci się uda, kochany uczniu, to na drugi dzień po doświadczeniu staniesz się sławnym i ogłoszą cię za świecznik nauki.
— Mało mnie obchodzi chwała — mruknął Grzegorz, który myślał o Edmie — inną ja za to otrzymam nagrodę.
Doktor V. wyjął z kieszeni zwój papieru, przewiązany sznurkiem i podał go Grzegorzowi.
— Oto jest twój memorjał, na marginesach znajdziesz moje uwagi i rady.
— Dziękuję, kochany profesorze, dziękuję z całej duszy.
— Pamiętaj, że zawsze jestem do twojej dyspozycji. Teraz cię pożegnam.
— Już?...
— Zbliża się godzina mojego wykładu, a nie chcę się spóźnić.
— Ale pan przyjdzie do nas?
— Obiecuję.
Stary uczony oddalił się, pozostawiając w duszy Pauli i Verniera nadzieję połączoną z obawą i pewnem przerażeniem.
— Co zrobimy? — zapytał Grzegorz.
— Czekajmy aż posiedzenia sądowe pozwolą nam działać — szepnęła ponuro młoda dziewczyna — jeżeli nie przyjdzie zdrowie, to śmierć przyjdzie napewno! Tak nam powiedział sławny doktor. To okropne, że aż mnie dreszcze przechodzą!