Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/468

Ta strona została skorygowana.

— Prawda, proszę pani, i gdybym nie miał ufności w sprawiedliwość Bożą, nie śmiałbym robić próby.
— Masz pan rację, panie Grzegorzu. Pan Bóg z pewnością nam dopomoże. Ale jakżebym chciała, żeby pan Delariviére był obecnym.
— Podług depeszy jego siostrzeńca, powrót nastąpi niezadługo.
— Upoważnienie bankiera koniecznem jest do tego, coś pan postanowił, nieprawda?
— Tak, proszę pani, koniecznem.
— A jeżeli on się nie zgodzi?
— Dlaczego nie miałby się zgodzić, a zresztą jeżeli się będzie wahał, to spewnością znajdę sposób, aby go przekonać. Bardzo pragnę jego obecności i czekam na niego z pewną ufnością.
Panna Baltus potrząsnęła głową.
— A jednakże, cóż za alternatywa? Pomyśl pan tylko — mówiła Paula.
— Jeżeli nie nastąpi uzdrowienie, to śmierć nieunikniona!

ROZDZIAŁ XLVII.

Powróćmy do Fabrycjusza Leclére, którego pociąg, wychodzący z Hawru o dwunastej minut piętnaście w południe, wysadził na stacji świętego Łazarza o wpół do piątej.
Młody człowiek opuściwszy wagon, zabrał tylko walizkę zawierającą papiery wartościowe, a resztę bagaży pozostawił na składzie. Wsiadł zaraz do powozu najętego na godziny i kazał się zawieźć najprzód na ulicę Clichy do domu, w którym mieszkał przed przybyciem wuja. Od stróża dowiedział się, że Laurent z jakimś marynarzem zabrał rzeczy i kazał wywiesić kartę do wynajęcia.
— Czy znaleźliście lokatora? — zapytał Fabrycjusz.
— Nie, panie Leclére, ale nie ma nic straconego. Jeszcze nie czas wynajmowania mieszkań.
— Czy nadeszły do mnie jakie listy podczas mojej nieobecności?
— Nie.