Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/471

Ta strona została skorygowana.

— Wyjechał! — wykrzyknął Fabrycjusz — wyjechał i nie ma już powrócić!.. To coś szczególnego!
A sam do siebie:
— Bał się... i uciekł... Co się stało?.. Rittner tylko będzie mnie mógł objaśnić w tym względzie, ale zanim pójdę do Rittnera, chciałbym się zobaczyć z Matyldą. Może ona będzie coś wiedzieć?
Niespokojny i zamyślony skierował się ku bramie. Grzegorz czekał nań, skłonił mu się i powiedział:
— Zapewne pan tak jak i ja zdziwiony jest nagłym odjazdem pana Jancelyn?
Bał się własnego cienia; wszystko mu się wydawało podejrzanem, a jak wiemy, takie usposobienie jego umysłu było całkiem naturalnem.
— Myli się pan — odpowiedział sucho. — Nie znam wcale pana Jancelyn.
— Zdawało mi się, że pan o niego pytał — odrzekł śmiało doktor.
— Rzeczywiście, że się pytałem... Przybywam z podróży. Przyjaciel pana Jancelyn prosił mnie, ażebym go uprzedził, iż w krótce przyjedzie.
Rzekłszy to, Fabrycjusz ukłonił się i skoczył do czekającego powozu.
— Bulwar włoski — zawołał na stangreta — narożnik Chaussée d’Antin.
Powóz odjechał. Grzegorz pozostał na trotuarze.
Krótka odpowiedź, jaką zbył go nieznajomy, zaintrygowała go trochę.
— No — powiedział sobie po chwili — coś bardzo jest jakieś tajemnicze życie tego pana Renégo Jancelyn. Nic na teraz się nie dowiem, ale bardzo się obawiam, czy ta tajemnica nie ukrywa jakich rzeczy ohydnych a może nawet kryminalnych... Przyjdzie czas, że się wszystko wyjaśni.
I doktor, którego nic już w mieście nie zatrzymywało, powrócił do Auteuil, gdzie oczekiwały nań Edma i Paula.