W oznaczonem miejscu, to jest na narożniku bulwaru i Chaussée d’Antin, stangret zatrzymał powóz.
Leclére wysiadł, zapłacił, przeszedł ulicę i spojrzał machinalnie na werandę kawiarni Petersa, aby się przekonać, czy nie dostrzeże jakiej znajomej twarzy.
Liczni goście siedzieli na świeżem powietrzu pod markizą płócienną, ochraniającą od palących promieni słońca, popijali napój i łykali kusz, wznoszony przez powozy.
W pośrodku gości zauważył Fabrycjusz przy małym stoliczku małego barona de Landilly i pannę Adele de Cewrac, właściwie Gerlache. Nie mógł trafić szczęśliwiej. Adela i Pascal, jako przyjaciele Matyldy, będą zapewne wiedzieć coś o niej i bracie.
Przystąpił do nich.
Złoty młodzieniec i piękna dziewczyna wykrzyknęli na e go widok.
— Nieboszczyku! — odezwała się Adela — przecież wróciłeś do poczciwego Paryża...
— Jakże się miewasz, mój królu wszelkich rozrywek — odezwał się z kolei Pascal. — Znowu cię mamy w naszych murach, dopiero to będzie szyk zdumiewający... Siadaj z nami i gadaj. Co sobie życzysz, scherry... czy piwo?...
Fabrycjusz usiadł.
— Kiedyś przyjechał? — spytała Adela.
— Wczoraj wieczór z Hawru, a od dwóch godzin jestem w Paryżu...
— Przepyszny jesteś! — mówił Pascal. — Posiadasz duszę zadziwiającą. Czy podróż odbyłeś szczęśliwie?
— Bardzo była niestety smutną! — szepnął hipokryta.
— Jakto?
Nędznik wskazał palcem na krepę na kapeluszu i odrzekł
— Czy nie widzicie, że jestem w żałobie?
— Wuj umarł! — wykrzyknął Pascal.
— Niestety! na pełnem morzu, podczas burzy... przed sześciu dniami...
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/472
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XLVIII.