Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/476

Ta strona została skorygowana.

stało podczas mojej nieobecności? Jutro — pomyślał Leclére — pójdę do Auteuil. Tam dowiem się zapewne czegoś. Najmędrzej jest wieczorem powrócić do Neuilly. Laurent będzie miał może jakie wiadomości.
Fabrycjusz wszedł do kawiarni Duranda, gdzie zjadł z apetytem obiad. Trochę przed dziewiątą wsiadł do powozu i kazał się zawieźć na ulicę Clichy. Zabrał swoją drogocenną walizkę i udał się do willi Saint-James. W chwili, kiedy energicznie dzwonił do sztachet, było już po dziesiątej. Oprócz Laurenta wszyscy już spali. Ten ostatni przechadzał się po parku i palił cygaro. Stróż wyskoczył z łóżka, wyjrzał oknem i zapytał:
— Kto tam dzwoni? do kogo?
— To ja, Fabrycjusz Leclére — odpowiedziano mu — otwieraj prędko...
Laurent poznawszy głos pana, natychmiast przyleciał:
— Pan Fabrycjusz! Czy to podobna — wołał zadyszany.
— Widzisz przecie i spiesz się, nie trzymaj mnie za bramą, jestem zmęczony i potrzebuję się położyć.
Laurent czemprędzej otworzył zamek i poodsuwał zasuwy, ciągle powtarzając:
— Co za niespodzianka, mój Boże!... Nie myśleliśmy powitać pana wcale dziś wieczór!.. Dlaczego pan nas nie uprzedził?.. Ah! jakże się cieszę, że pana widzę!... Pokój dla pana gotowy, a nawet łóżko posłane... Czy szczęśliwie odbył pan podróż?
Służący ciągle coś mówiąc, szedł za panem, podążającym wielkimi krokami i nie odpowiadającym wcale.
— Zapal świecznik — odezwał się Leclére, wchodząc do przedsionka — i chodź ze mną do pokoju...
— Dobrze, proszę pana.
Laurent ze świecą w ręku wyprzedził pana, a położywszy walizkę na krzesełku, zapytał:
— Więc pan sam powrócił?
— Tak.
— Ale wuj pański jest zdrów?