— Wice-hrabia de Langenois? — powtórzył Fabrycjusz prawie głośno, ale mówiąc tylko do siebie.
— Niema zatem żadnej wątpliwości: to Matylda.
Laurent posłyszał to imię.
— Przypomniałem sobie teraz — zawołał. — Młody pan nazywał Matyldą biedną, młodą damę.
— Czy nie wiesz, dokąd ją odwieziono?
— Do jednego z domów zdrowia, proszę pana.
— Tak, ale do którego?
— Pozwoliłem powozu naszego, przez ludzkość i aby wyświadczyć przysługę, a stangret nasz opowiadał następnie, że odwiózł chorą do Auteuil, do zakładu położonego na rogu ulicy Raffet i bulwaru Montmorency.
— U Rittnera! — pomyślał Fabrycjusz. — A zatem Matylda znajduje się w dobrych rękach, wypadek posłużył nam znowu szczęśliwie! Warjaci są często gadułami, a chociaż Matylda nie zna wcale pewnej strony mego życia, kontent jestem, iż się dostała do Rittnera.
Potem, zwracając się do Laurenta, dodał:
— Ależ to wszystko nadzwyczaj jest interesujące. Gadajże mi, mój kochany, co tam wiesz takiego jeszcze.
— Nic a nic więcej, proszę pana.
— Pomyśl no tylko dobrze. Oto naprzykła co do Klaudjusza Marteau, nowego twego przyjaciela, czy nic mi nie masz do powiedzenia?
— A! zapomniałem. Klaudjusz, wiedząc, że cieszę się łaskawem zaufaniem pana, prosił, abym mu pozwolił przyjąć sobie do pomocy młodego, dwunastoletniego chłopczynę.
— Zgodziłeś się?
— Tak jest, proszę pana, ma już przy sobie chłopca bardzo sympatycznego i inteligentnego... Mieszka razem z Klaudjuszem, a dostawać ma dwadzieścia franków pensji miesięcznej.
— Bardzo dobrze. Pomówmy teraz o innych rzeczach jeszcze. A oto wydam ci pierwsze rozkazy. Jutro zaraz rano pójdziesz do krawca i obstalujesz dla ciebie i dla całej służby mojej żałobę, tyko, żeby była wykończoną w jak najkrótszym czasie.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/479
Ta strona została skorygowana.