Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/482

Ta strona została skorygowana.

— Wyborne...
— Doskonale... Zdrowie to rzecz najważniejsza. We dwa dni po pańskim wyjeździe zainstalowałem się tutaj. Otrzymałem z prefektury to, o co pan był łaskaw mi się wystarać... i bardzo jestem za to wdzięcznym...
— Nie mówmy o tem... Jakże ci się tutaj podoba?...
— Potrzeba by być dziwnie wymagającym, ażeby się nie podobało... To prawdziwy raj ten dom pański. A polubiliśmy się okrutnie z panem Laurentem, zresztą ja gdy tylko mogę zajmować się wioślarstwem, to czuję się już zupełnie szczęśliwym... Czy pan stąd widzi statki, jakie pokupowałem?
— Zdaje mi się, że dobrze wybrane...
— Ah! panie, niczego nie zaniedbałem, ażeby panu dogodzić... Zdaje mi się, że jak pan bliżej się przyjrzy, to będzie zupełnie zadowolony. Nie mogłem wyszukać nic lepszego.
— Zaraz je będę podziwiał. Chodźmy.
Fabrycjusz zeszedł ze schodów, wsiadł do małego czółenka, a Klaudjusz go obwiózł dookoła całej przystani.
— I cóż, proszę pana? — zapytał eks-marynarz.
— Przepyszne!
Klaudjusz Marteau zatarł ręce z radości.
Fabrycjusz wskazał na małego Piotra, który skłoniwszy mu się, nie zaprzestał swej roboty.
— To chłopiec, którego przyjąłeś do pomocy, jak mi mówił Laurent?
— Tak jest, proszę pana... Myślałem, że się pan nie będzie o to gniewał, chociaż to podniesie trochę wydatki. Dzielny to chłopak i dobrze zasłuży na swój kawałek chleba.
— Masz rację, pochwalam cię i na dowód mojego szczególnego zadowolenia podnoszę ci pensję do stu sześćdziesięciu franków miesięcznie.
— Pan jest za bardzo łaskaw dla mnie! — wykrzyknął Klaudjusz, a w duszy dodał sobie — takim przesadzonym dobrodziejom nie można nigdy dowierzać.
— Wiele lat ma ten chłopiec? — zapytał Fabrycjusz.
— Dziesięć lat z górą, proszę pana.
— Skąd pochodzi?