Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/487

Ta strona została skorygowana.

— Nic... nic... — odpowiedział Leclére — doświadczam czasami podobnych napadów nerwowych, ale to trwa zwykle krótką chwilę... Powracaj na ląd.
— Nie wysiądzie pan na wyspę?
— Nie...
— Nie... to za trzy minuty dopłyniemy do brzegu.
Eks-marynarz, powiedziawszy to, pochwycił silnie za wiosła. Fabrycjusz uspokoił się zupełnie i powiedział:
— Dobrze ci tutaj, jak mówisz, Klaudjuszu... spodziewam się więc, że pozostaniesz na długo... Zupełnie to od ciebie zależy!... Pracuj, bądź uczciwym, staraj się zatrzeć przeszłość, jaka mi jest znaną, a o której nikomu nie pisnę ani słowa.
— Niech pan będzie spokojny... Nie będzie pan nigdy miał mi do wyrzucania, zapewniam...
— Liczę zupełnie na to... Jutro jeżeli będzie trochę wiatru, popłyniemy w stronę Argenteuil, dla wypróbowania statku...
— To śliczny ptaszek, będzie pan z niego zupełnie zadowolony...
Czółno popłynęło pod same schódki, prowadzące do rzeki. Fabrycjusz wyskoczył i powrócił do parku, mówiąc sobie po cichu:
— List Matyldy!... to dziwne!.. Pisała do mnie cztery, albo pięć razy najwyżej!.. Jakim sposobem zgubić mogłem taki dokument!... Coś w tem jest niewytłómaczonego... nieprawdopodobnego... niemożebnego!... Czy on tylko prawdę mi powiedział Ale i to niepodobna... W jakim celu chciałby mnie oszukiwać teraz, kiedy mi wszystko winien, i kiedy tak wiele jeszcze może się spodziewać odemnie?
Klaudjusz ze swej strony myślał, powracając do małego Piotrusia:
— Doskonale mi się udała ta cała historja z listem... Złapałem go ostatecznie... Pewny byłem, że poznaję tę kobietę, którą uratowałem z płomieni. To ona była wtedy razem z nim w Melun... Ej! ej! panie Fabrycjuszu, ja tak samo przebiegły jestem jak ty, a może nawet przebieglejszy trochę od ciebie! Chcesz mnie wyciągać na słówka. Chcesz