Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/489

Ta strona została skorygowana.

Od paru dni Edma opuszczała łóżko na godzinę lub dwie i zdawała się po troszku powracać do zdrowia. Podtrzymywana z jednej strony przez Grzegorza, z drugiej przez Paulę, schodziła do ogrodu, a tam, wyciągnięta w wielkim fotelu, w cieniu wielkich drzew, otoczona prześlicznymi kwiatami, oddychała świeżem, balsamicznem powietrzem, obok najlepszej swojej przyjaciółki i tego, którego w głębi duszy nazywała już narzeczonym. Ciągle jeszcze była blada i nadzwyczaj osłabiona, ale chwilami oczy jej nabierały już naturalnego blasku, a serce biło wolniej, regularniej... Otoczona serdeczną opieką, coraz bardziej stawała się spokojniejszą. W chwili, kiedy ją spotykamy, siedzącą w cieniu, Paula i Grzegorz byli obok niej i trzymali jej ręce. Powinna była być szczęśliwa w takiem otoczeniu, a jednakże wpatrzone w dal oczy wyrażały smutek głęboki.

ROZDZIAŁ LII.

— Co ci jest, kochana pieszczotko? — spytała Edmy panna Baltus.
— Nic mi nie jest, kochana Paulo... szepnęła.
— Czy pani cierpi? zapytał niespokojnie Grzegorz.
— Nie, mój przyjacielu.
— Na prawdę?
— Zapewniam cię.
— Jeżeli jednak — powiedziała Paula — jeżeli naprawdę nic ci nie dolega, to co cię niepokoji?
Edma po chwili wahania szepnęła:
— A więc tak...
— Cóż to takiego?
— Myślę o moim ojcu i obawiam się czegoś.
— Czegoż mianowicie?
— Nie umiem się z tego wytłómaczyć. To jakieś bolesne i dotkliwe przeczucie.
— Dla czego się tak niepokoić, moja droga. — otrzymałam, jak wiesz, depeszę od Fabrycjusza że już wyjeżdżają. Musimy cierpliwie oczekiwać ich powrotu.