Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/497

Ta strona została skorygowana.

— Bądź wyrozumiałym, panie Grzegorzu.. To ten, o którym tak często z panem mówiłam... To on, mój narzeczony!... Kocham go, jestem szczęśliwą.
Grzegorz uśmiechnął się ze swej strony.
— Nie potrzeba tu żadnej wyrozumiałości, proszę pani — ja doskonale pojmuję taką radość... wiem, co znaczy spotkanie się z osobą ukochaną... Upojenie takie każe zapominać o wszystkiem na świecie. f
Paula mówiła dalej:
— A cóż wuj?.. pan Delariviére? gdzież jest? Dlaczego nie przybył z tobą razem?
Fabrycjusz smutnie pochylił głowę.
Grzegorz, nic nie mówiąc, wskazał ręką na kapelusz młodego człowieka, pokryty szeroką krepą.
— Nie żyje!... — jęknęła wzruszona Paula. — Cóż za straszne stało się nieszczęście?
— Tak jest niestety.
— Potrzeba koniecznie ukryć, chociaż na teraz, przed Edmą tę złowrogą nowinę... Biedactwo nie przeżyłaby tego.
— Uprzedziłem już pana Leclére — odezwał się Grzegorz.
— Rozumiem tę potrzebę doskonale — potwierdził Fabrycjusz — i będę jak grób milczał... Wytłomaczę, jak będę mógł najlepiej nieobecność wuja. Ale Edma, chociaż później trochę, musi się koniecznie dowiedzieć o smutnym wypadku... Biedna kuzynka, żałuję jej z całej duszy!... Ciężki jej los!... Śmierć zabrała jej tak przedwcześnie ojca, a matka zmysły straciła.
— Na szczęście my jej pozostajemy, ty, doktór i ja — odezwała się Paula — pomiędzy takimi jak my przyjaciółmi, nie będzie sama na świecie.
— Zapewne — odparł młody człowiek — że spełnimy uczciwie nasz obowiązek... Czuwać będziemy nad Edmą z największą troskliwością, ale pomimo to wszystko, przyszłość jej mnie przeraża.