Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/499

Ta strona została skorygowana.

— A cóż na to potrzeba, proszę pana? — zapytał Fabrycjusz.
— Aby uczciwy człowiek, pokochawszy pannę Delariviére z całej duszy i uzyskawszy jej wzajemność, poprosił o jej rękę i został jej mężem!...
— Ma pan rację i pragnąłbym szczerze, aby to kochane dziecko trafiło na człowieka, o jakim mówisz. Pragnę tego bardzo, ale prawie nie mam nadziei!...
— Dla czego?
— Boże drogi... wszak pan znasz dobrze świat i ludzi... Znasz pan dobrze Don Quichotowskie uczucia, gotowe niby do zwalczania głupich przesądów... Ale gdy przychodzi chwila stanowcza, rycerze ci spostrzegają nagle, że za dużo liczyli na swoje siły... Boją się opinji i cofają... Patrzyłem na to nieraz... Obawiam się też, aby znowu nie powtórzyła się ta sama historja...
— Nie obawiaj się pan, panie Leclére, bo z pewnością tego nie będzie... Jestem najzupełniej o tem przekonany...
— Ty panie doktorze?...
— Tak, ja... To co od pana posłyszałem, pozwala mi wypowiedzieć się otwarcie w kwestji, którejbym dzisiaj z rana nie śmiał był dotknąć jeszcze... Pan Delariviére nie żyje... więc do pana jako do kuzyna panny Edmy, wypada mi się udać... Panu muszę zatem powiedzieć: „jestem człowiekiem uczciwym i pracy się nie boję”. Położenie moje obecne jest już nie złe materialnie, a coraz będzie lepsze. Kocham pannę Edmę z całej duszy, pragnę uczynić ją szczęśliwą i proszę pana o jej rękę.
— Ach! doktorze — wykrzyknęła Paula — jakże to pięknie z twojej strony!...
— Czyż zasłużyłem na takie szczęście, proszę pana — odrzekł Grzegorz.
— Moja odpowiedź, — pomyślał Fabrycjusz — uczyni mi z tego człowieka nieprzyjaciela, albo sprzymierzeńca...
— Milczysz pan — powiedział doktor. — A co znaczy to milczenie? Czy nieprzychylnie patrzysz pan na moją propozycję?...