Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/503

Ta strona została skorygowana.

Fabrycjusz słuchając tego opowiadania, z wielką zaledwie trudnością zachować mógł spokój pozorny. Czuł, że blednieje i drży. Chwilami serce bić mu przestawało, a krew ścinała się w żyłach.;
— Mieliśmy dużo zawodów... — odezwał się doktór Vernier, skoro skończyła Paula. — Już, już zdawało nam się, że obejdziemy się bez Joanny.
— Doprawdy?... — szepnął wystraszony Fabrycjusz. — Pochwyciliście jaką nitkę przewodnią?
— Przynajmniej tak nam się zdawało.
— A cóż to było takiego? Jaki dowód? Jaki świadek?
— Tym dowodem, tym świadkiem był rewolwer, którego morderca użył do spełnienia zbrodni.
Pomimo całego panowania nad sobą, młody człowiek zbladł, jak chusta i był bliskim omdlenia.
Zaledwie potrafił wymówić zapytanie?
— Mieliście ten rewolwer?
— Tak...
— Czy nie złożono go w sądzie z innemi dowodami?
— Złożono, ale prokurator rzeczypospolitej kazał go nam wydać, wiedząc, jaki mamy z niego zrobić użytek.
— A cóż to miał być za użytek? Czegoście się spodziewali?
— Przypuszczałem — odrzekł Grzegorz — przypuszczałem, że właściciel fabryki broni, z której pochodził rewolwer, potrafi mnie objaśnić, przez kogo był kupiony. Rewolwer przyozdobiony był herbem, którego brak na posiedzeniu sądowem skonstatowano. Na herbie były zapewne litery, spodziewałem się odszukać grawera.
— I cóż? — zapytał dyszący ledwie Fabrycjusz.
— I nic — odrzekł doktór — nitka tu się przerwała. Fabrykant tak wiele sprzedał rewolwerów podczas wojny w 1870 r., że nie mógł mi dać żadnego objaśnienia. Musiałem zaprzestać dalszych poszukiwań. —
Fabrycjusz odetchnął swobodniej.
— Kochana Paulo — rzekł, zmuszając usta do uśmiechu — gorączka zemsty, jaką w duszy mojej zapaliłaś