Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/504

Ta strona została skorygowana.

uspokoiła się trochę, ale czuję, iż się na nowo odzywa... Tak samo jak tobie pilno i mnie teraz wykrzesać światło prawdziwe... Gotów jestem działać z wami... Rozporządzaj mną, jak ci się żywnie podoba.
— Dziękuję ci, Fabrycjuszu, — odpowiedziała panna Baltus. — Wiedziałam dobrze, że mogę liczyć na ciebie...
— Nie wątpiłaś o mnie, wszak prawda?
— Ani na chwilę...
— Ja ci więc serdecznie za to dziękuję. A teraz — dodał, zwracając się do Grzegorza — teraz pragnąłbym zobaczyć Edmę i Joannę...
— Zaraz zaprowadzimy do nich pana...
— Kapelusz tylko swój pozostaw tutaj, mój drogi — wtrąciła żywo panna Baltus.
— Dla czego?
— Gdyby Edma zobaczyła krepę, domyśliłaby się od razu nieszczęścia, które w nią uderzyło...
— Masz rację, kochana Paulo... Myślisz zawsze o wszystkiem...
I zaraz potem siostrzeniec bankiera w towarzystwie doktora i Pauli poszedł z gołą głową do Edmy.
Grzegorz otworzył drzwi. Fabrycjusz stanął na progu.
Edma nie spodziewała się zobaczyć kuzyna, ale widok jego nie mógł jej tak bardzo zadziwić, lada dzień bowiem oczekiwano podróżnych.
Ujrzawszy Fabrycjusza samego, zsiniała jednakże a unosząc się na posłaniu, krzyknęła rozpaczliwie:
— Gdzie ojciec!... Boże! gdzie ojciec?.. Cóżeś zrobił z ojcem moim nieszczęśliwym?...
Grzegorz poskoczył do młodej dziewczyny. Okropne wzruszenie, jakiego doznała, zaniepokoiło go bardzo, obawiał się, żeby choroba nie powróciła.
— Uspokój się, kochana Edmo — szepnął. — Nie masz się czego niepokoić, nic się złego nie stało... Pana Delariviére nie ma jeszcze w Paryżu, ale wkrótce przybędzie... Wkrótce będzie razem z nami...