Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/505

Ta strona została skorygowana.

Słowa Grzegorza, a szczególniej głos jego, zrobiły zwykłe na dziewczęciu wrażenie.
Uspokoiła się zaraz, a podając rękę Leclérowi, powiedziała głosem cichym:
— Wybacz mi, kuzynie moje niegrzeczne przyjęcie!... Nie byłam w stanie zapanować nad sobą... Przelękłam się i straciłam głowę. Szczęśliwą jestem że cię widzę... Wytłómacz mi powód opóźnienia się mojego ojca...
Fabrycjusz zaledwie poznał kuzynkę, tak było biedactwo zmienione. Wyperswadował sobie, że ten stan jej chorobliwy, ta jej szczupłość i boleść, są to skutki powolnej trucizny, którą musiał zadawać jej Rittner i pomyślał:
— Frantz byłby daleko lepiej zrobił, gdyby był usunął tamtę, a tę, pozostawił przy życiu...
Edmie zaś odpowiedział:
— Wuj nie chciał wracać do Francji przed zupełnem ukończeniem interesów w New-Yorku... Odesłał mnie do was, aby się o was dowiedzieć i przesłać mu wiadomość telegrafem, co zaraz uczynię... Przyjedzie okrętem następnym... Opóźnienie to najwyżej dziesięciodniowe i chociaż z żalem, musiał się na nie zgodzić. Pilno mu bardzo było zobaczyć się z wami.
— Kochany dobry ojciec! — szepnęła młoda dziewczyna. — Donieś mu, kuzynie, że jestem zupełnie zdrowa... Albo raczej nie... potrzeba, żeby wiedział o mojej chorobie... Tylko jakże mu to donieść, ażeby go za bardzo nie zmartwić, jak mu powiedzieć, że stan matki zawsze jest jednakowy?
I wielkie łzy spłynęły po policzkach Edmy.
— Dla czego płaczesz, kochanko? — odezwała się panna Baltus z wymówką. Pan Grzegorz zapewnia, że wyleczy kochaną panią Joannę i z pewnością dotrzyma słowa. Bądź rozsądną i nie przedstawiaj sobie przyszłości w tak czarnych kolorach.
Edma szepnęła:
— Tyś jest szczęśliwą, Paulo, bo Fabrycjusz powrócił...