Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/507

Ta strona została skorygowana.

A jednocześnie rękę Fabrycjusza ściskał ukradkiem.
— W tej chwili dałby się zabić za mnie — pomyślał siostrzeniec bankiera, dumny z popełnionego kłamstwa. — Twarzyczka Edmy promieniała radością.
— Wszak powiedziałeś, kuzynie — szepnęła — że ojciec mój za jakie dziesięć dni będzie już tutaj?
— Tak kochana kuzynko.
— Prawdziwie szczęśliwą będę, uściskawszy drogiego ojca, bo nie miałam już nadziei...
— Dlaczego?
— Miałam takie straszne przeczucia, trapiły mnie sny takie okropne...
— Przeczucia i sny nic nie znaczą, to dowód gorączki tylko — wtrącił Fabrycjusz.
— To jeszcze nie wszystko — powiedziała młoda dziewczyna — utrzymuję, że Pan Bóg udziela czasami tym, co rozum utracili, daru jasnowidzenia. Matka właśnie, podczas jednego ze swych ataków, miała okropne widzenie. Gdy je przypominam sobie, krew mi się ścina w żyłach. Zdawało jej się, że widzi w nocy na pełnem morzu okręt miotany burzą i że przy świetle błyskawic dostrzegła jakiegoś młodzieńca, mordującego mego ojca.
Fabrycjusz pomimo, że potrafił panować nad sobą, zadrżał na całym ciele, aż mu zęby zadzwoniły.
— Nie prawda kuzynie, że to okropne? — rzekła Edma. — Widzisz, że ty nawet pobladłeś.
— Tak, bo to przerażające i nie dziwię się, że podobne halucynacje ciotki wywarły głębokie na ciebie wrażenie. Ale możesz być spokojną, nie potrzebujesz myśleć o niczem, jak tylko o swojem zdrowiu. Niechże wuj, skoro powróci, zastanie cię z twarzyczką różową... uśmiechniętą.
— Bądź pewny, że będę bardzo się starała o to.
— Czy masz ochotę powrócić do Neuilly?
— O, nie! nie! — odrzekła żywo młoda dziewczyna, rzucając na Grzegorza długie spojrzenie. — Aż do powrotu mojego ojca pozostanę tutaj... w tym domu. Gdzież mogło