Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/508

Ta strona została skorygowana.

by mi być lepiej, jak tutaj, obok matki... przy przyjaciółce... i przy moim doktorze?
Paula się wtrąciła.
— Edma ma rację, kochany Fabrycjuszu, nie można jej zabierać...
— Niechże tak będzie, skoro sobie tego życzycie!
— Zatem pozostaję — powiedziała panna Delariviére, — a ty będziesz nas jak najczęściej odwiedzał, mnie i Paulę...
— Co dzień! — wykrzyknął Fabrycjusz z zapałem.
— Dziękuję, kuzynie... Dziękuję za Paulę i za siebie.
— Kochana Edmo — odpowiedział Grzegorz — teraz musimy cię opuścić.
— Już!!!
— Tak.. Potrzebujesz wypoczynku... Pozostawimy cię samą, a pójdziemy za to do twojej matki...
— A więc do widzenia panie Grzegorzu, do widzenia kuzynie!...
— Do widzenia, kuzyneczko!...
Paula i dwaj panowie przeszli do mieszkania Joanny, które — jak wiemy — znajdowało się na tem samem piętrze.
Fabrycjusz był trochę zdziwiony. że warjatka opuściła swoją celę, ale nie okazał tego po sobie. Pani Delariviére była spokojną. Wpatrzyła się martwym wzrokiem w przybyłych, a ująwszy ręce panny Baltus, do ust je przycisnęła. Fabrycjusz znalazł, że Joanna bardzo się zmieniła od dnia, kiedy ją widział. Policzki mniej były zapadłe i nie tak blade; sińce pod oczami również się zmniejszyły; nie wykrzywiała się już kurczowo, jak przedtem. Widocznie chora była na drodze do zupełnego wyleczenia.
— Co robił do licha ten Rittner!... — pomyślał Fabrycjusz. Toż głównie z panią trzeba się załatwić było. Dla czego nic a nic nie zrobił?
— Jak tylko objąłem dom zdrowia, przeniosłem zaraz panią Delariviére do tego pokoju... — odezwał się Grzegorz, — bardzo jej się tu podoba, a blizka obecność córki bardzo ważną jest dla niej...
— Nie zamykasz jej pan?