Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/509

Ta strona została skorygowana.

— Nigdy. Warjacja tej biednej kobiety stała się obecnie łagodną... melancholiczną...
— Przyjmij moje powinszowanie kochany doktorze... — rzekł Fabrycjusz.. — Dużo już zrobiłeś dobrego i nie wątpię, że w krótkim czasie dojdziesz do najlepszych rezultatów...
— Mam nadzieję, — odrzekł młody doktor — i zdaje mi się, że nie będę potrzebował zbyt długo oczekiwać, jeżeli powiedzie mi się stanowcza próba, na którą ogromnie rachuję.
Fabrycjusz chciał zapytać, co to miała być za próba, ale brakło na to czasu.
Grzegorz potrzebował odwiedzić kilka jeszcze swoich pacjentek, których stan zajmował go bardzo. To też wyszedł z pokoju Joanny, pozostawiwszy Fabrycjusza i Paulę w ogrodzie, sam zaś pospieszył do chorych. Fabrycjusz rozmyślał sobie.
— Głupota, albo zła wola Rittnera, wszystko popsuła. Niebezpieczeństwo zagraża mi dziś ze strony Pauli i Joanny... Nie wolno, aby pierwsza prowadziła dalej swoje poszukiwania... nie wolno, aby druga rozum odzyskała. Co tu robić, aby ten cel podwójny osiągnąć?.. Posiąść jedną, a usunąć drugą.
Siostrzeniec bankiera pozostał na obiedzie w Auteuil. Obiad ten przeciągnął się aż do dziewiątej wieczorem. O dziewiątej trzeba było się rozejść.
Paula miała zamiar nazajutrz zajrzeć do Melun, ażeby się przekonać, czy służba w jej nieobecności nie zaniedbała ogrodu i parku.
— Może zechcesz wstąpić po mnie, to pojedziemy razem? — powiedziała do Fabrycjusza, podając mu rękę.
— Czy zechcę? — sądzę, że wcale o tem nie wątpisz!
— Przyznaję, że nie wątpię.
— A więc do jutra, kochana Paulo...
— Do jutra — powtórzyła panna Baltus.
O jedenastej Leclére powrócił do Neuilly.