Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/512

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze, proszę pana... Odpowiem, że interesa pańskie i pańskiej rodziny nie obchodzą mnie wcale...
— Jeżeliby zaś o mnie kto pytał, powiedz, że mnie nie ma i nie wiesz, kiedy powrócę...
— Dobrze, proszę pana.
— Nie chcę przyjmować nikogo, oprócz pewnej młodej damy, której łatwo zapamiętasz nazwisko... Panna Paula Baltus...
— Panna Paula Baltus — powtórzył Laurent, przykładając palec do czoła, — wryję to sobie w łeb, proszę pana.
— Teraz — ciągnął Fabrycjusz, pomówmy trochę o marynarzu.
— O Klaudjuszu Marteau, proszę pana?
— Tak — o nim właśnie.
— To, jak mi się wydaje, będzie coś bardzo interesującego — pomyślał sobie stary wyga, siedzący na kasztanie...
— Wychwalałeś mi ogromnie tego człowieka!
— Tak jest, proszę pana, bo zupełnie na to zasługuje.
Klaudjusz uśmiechnął się filuternie.
Przez parę minut Fabrycjusz pozostał milczący, potem odezwał się poważnie:
— Słuchaj mnie, Laurent, bo tu potrzeba całej twojej uwagi... Ten Klaudjusz Marteau bardzo jest skompromitowany w morderstwie w Melun popełnionem. Sąd nie miał dostatecznych dowodów, ażeby go aresztować... Pozostawił go na wolności i czeka...
— Jakto, proszę pana — wykrzyknął Laurent — więc on byłby winnym?
Jest przynajmniej wspólnikiem zbrodni z powodu swego milczenia... — przerwał Fabrycjusz. — Wie parę faktów, które mogłyby oświecić sprawiedliwość, a nic nie powiedział...
— To jeszcze nie wszystko...
— Ach! panie! a cóż może być gorszego jeszcze?
— Istnieje prawie pewność, że Klaudjusz Marteau znalazł na miejscu ważny dowód przeciw mordercy. Tego dowodu nie złożył w sądzie, ale go chowa w tajemniczym