jakimś celu... Czy nie masz jakiego sposobu, aby mu rozwiązać język i aby się dowiedzieć, co to on znalazł takiego?
Laurent podrapał się w ucho.
— Dla czego mi nie odpowiadasz?
— Bo nie wiem, co odpowiedzieć... Nie wiem, jakim sposobem można kogo zmusić, aby wypowiedział to, o czem nie chce wspominać...
— Musi być przecie jaki sposób...
— Być może, ale ja go nie znam, proszę pana.
— Klaudjusz lubi pić, a pijak, chociażby nie wiem jak trzymał się na baczności, ma takie chwile, że się powstrzymać nie potrafi. Czy ty, Laurent, potrafisz pić, jak się należy?
— Nie chwaląc się mam bardzo silną głowę... Jeżeli wino jest dobre, mogę dotrzymać placu każdemu a każdemu...
— Tego nam właśnie potrzeba.
— A to dobrze, proszę pana...
— Rozumiesz już teraz mój projekt?
— Zdaje mi się, że go zaczynam rozumieć...
— O! i ja także rozumiem to doskonale, mój ptaku — szepnął Klaudjusz na kasztanie — i jeszcze jak cię rozumiem.. Nie potrzeba być bardzo sprytnym, ażeby się zdobyć na taki koncept, mój panie...
— Idzie o to tylko — powiedział Fabrycjusz — ażebyś pociągnął Klaudjusza, spoił go do upadłego i sam pozostał trzeźwym i wtedy go zręcznie wybadał... Po pijanemu powie ci wszystko...
— Może pan liczyć na mnie, urządzę wszystko jaknajlepiej...
— Masz nadzieję, że ci się uda?
— Pewny tego jestem zupełnie!.. wyciągnę z niego wszystko... dowiem się, co znalazł i powtórzę panu dosłownie całą naszą rozmowę.
— Jeżeli ci się uda, możesz liczyć na porządną gratyfikację. Działaj jak możesz najprędzej.