Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/514

Ta strona została skorygowana.

— Kiedy pan każe?
— Zacznij zaraz jutro...
— Dobrze, niech będzie jutro...
— Ja cały dzień będę nieobecny... a może i przez całą noc tu nie będę... Postaraj się, abym za powrotem, mógł już posiąść tajemnicę Klaudjusza. Użyj wszelkich na to możliwych sposobów, daję ci upoważnienie bezwzględne.
— Będę miał ten sekret, proszę pana...
— A teraz jeszcze coś innego. Chcę być zupełnie swobodnym, chcę powracać do domu, o której porze mi się podoba, tak dobrze przez małą furtkę, obok bramy, jak i przez tę, która wychodzi na bulwar Sekwany, a nie chcę budzić nikogo... Potrzebne mi są do tego klucze... Czy masz je podwójne...
— Mam proszę pana schowane u siebie.
— Idź i przynieś mi je zaraz...
— Nie ma potrzeby chodzić... Oddam panu te, które mam przy sobie...
— Dawaj...
— Proszę pana...
Laurent zdjął dwa klucze z kółka i dodał wskazując większy.
— Ten, to otwiera furtkę od ulicy do Longchamp.
— Dobrze. Możesz już sobie odejść, nie jesteś mi potrzebny.
— Czy mam pana obudzić jutro rano?...
— Tak jest, trochę przed siódmą.
— Mam honor życzyć panu dobrej nocy.
— Dobranoc!
Laurent skłonił się głęboko i wyszedł.
— Aha! kumie — pomyślał Klaudjusz — więc to jutro mamy się upić ze sobą, jutro mam ci wypowiedzieć wszystkie moje sekreciki! — Zdaje mi się, mój przyjacielu, że się wesoło zabawimy!...
Zaledwie intendent wyszedł, gdy Fabrycjusz tknięty dziwnym jakimś niepokojem, zerwał się szybko z fotelu i dalejże otwierać i przetrząsać wszystkie szuflady, w które