Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/515

Ta strona została skorygowana.

Laurent starannie poukładał wszystkie rzeczy, przyniesione z ulicy Clichy. Bielizna ułożona była w szafach, ubranie wisiało na wieszadłach w garderobie, książki stały ustawione w bibljotece, broń rozwieszoną była po obu stronach kominka.
— Im więcej Fabrycjusz uwijał się po pokoju, im staranniej przerzucał w szufladach, tem bardziej wydawał się zaniepokojonym. Co chwila zwracał głowę to w prawo, to w lewo, zaglądał do każdego kącika obszernego pokoju.
— Czego on do licha tak szuka? — pomyślał zaintrygowany marynarz?
Wreszcie zniecierpliwiony Leclére krzyknął głośno:
— Gdzie to bydlę tę broń podziało?
— Marynarz zadrżał.
— Tę broń? — powtórzył.
Naraz oczy młodego człowieka zatrzymały się na porozwieszanych zbrojach. Podszedł i zaczął się bacznie przyglądać.
— Znalazłem przecie! — zawołał zdejmując ze ściany rewolwer.
Klaudjusz śledził wszystkie poruszenia Fabrycjusza.
— Patrzcie! patrzcie! — pomyślał sobie — rewolwer z ulicy Clichy, rewolwer ze znakami. Cóż on z nim chce robić u djabła?
Leclére zbliżył się do światła i długo przypatrywał się małej blaszce srebrnej, przybitej na kolbie.
Po paru sekundach położył rewolwer na stole, podszedł do szafy, od której klucz miał w kieszeni, otworzył ją, wyjął małą walizkę, postawił ją na stole obok rewolweru i znowu usiadł.
— Jakiś worek! — pomyślał Klaudjusz. — Cóż też on z niego wyciągnie?
Odpowiedź na to pytanie nastąpiła prawie natychmiastowo.
Fabrycjusz zakręcił miniaturowy kluczyk w zameczku, nacisnął sprężynę, zagłębił rękę w pół otwartą walizkę i zaczął wyjmować pakiety czeków, obligacyj i biletów bankowych.