w prawo i w lewo, nie było nigdzie żywej duszy. Wszędzie pustka najzupełniej.
Upewniwszy się co do tego, sięgnął do kieszeni i wyjął rewolwer.
Klaudjusz nie stracił żadnego jego poruszenia. Eks-marynarz dostrzegł, jak podniósł rękę do góry i z impetem coś rzucił. Następnie usłyszał odgłos charakterystyczny, jaki wydaje kamień padający do wody, a jednocześnie po za statkiem trysnęły krople, które przy świetle księżyca wyglądały jak diamenty.
— Mój pan pozbył się rewolwera! — rzekł Klaudjusz. — Bardzo widzę sprytny jest człowied, ten mój pan, ale sprytniejszy jest od niego jego marynarz.
— Fabrycjusz postał chwilkę, spojrzał znowu w prawo i w lewo i powrócił do parku, którego furtkę zamknął starannie i wszedł do mieszkania.
Klaudjusz zeskoczył w pięć minut potem z muru, pobiegł do swojej kwatery, zapalił krytą latarkę i przeszedł do drugiego pokoju, gdzie spał Piotr.
Dzieciak chrapał jak zabity.
Marynarz zbliżył się do łóżka, pochylił się nad swym pupilem i szepnął mu do ucha:
— Hej, Piotrek wstawaj.
Przebudzony nagle chłopak usiadł na posłaniu i zaczął przecierać oczy.
— A! to pan, panie Klaudjuszu odezwał się.
— Tak, to ja nieboże. Wstawaj tylko prędko!
— Czy to już dzień, proszę pana?
— Nie, ale księżyc ślicznie świeci i przed chwilą, gdym się przechadzał nad brzegiem, widziałem, jak trzy razy poskoczył w górę ogromny karp, jakby mnie szelma wyzywał. To też zaraz powiedziałem sobie, muszę mu pokazać, że znam się na rybołóstwie. Zabierzemy się do roboty! Tylko ubierz się prędko!
— Zaraz będę, panie Klaudjuszu — odrzekło dziecko, wyskakując z łóżka i wciągając majtki i kurtkę.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/518
Ta strona została skorygowana.