Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/519

Ta strona została skorygowana.

Klaudjusz pozdejmował tymczasem narzędzia, porozwieszane po ścianie pokoju.
Gdy zaś Piotruś był gotowy, powiedział:
— Nie rób żadnego hałasu, idź po cichutku odwiązać małe czołno i poczekasz na mnie.
— Dobrze, panie Klaudjuszu.
Marynarz wyszedł ze swojego mieszkania i wilczym krokiem podszedł w stronę wili, zatrzymał się w niedalekiej odległości od kasztana, na którym, jak wiemy, wysiadywał z tak szczęśliwym rezultatem.
Okno od pokoju Fabrycjusza było teraz zamknięte, ale widać było jasność w głębi pokoju. Najmniejszy szmer, najmniejsze światełko mogło było zwrócić uwagę młodego człowieka i otworzyłby okno.
Klaudjusz poczekał trochę. Upłynęło piętnaście minut. Nakoniec światło zgasło.
Bordeplat w dwóch susach dostał się do kasztana. W tej chwili wielkie chmury zasłoniły księżyc zupełnie. Klaudjusz przykucnął u stóp drzewa, odsunął zasuwkę latarki i słabe jej światełko skierował na miejsce, na który spadł niedopalony przez Lecléra kawałek papieru. Słabe światełko latarki uwydatniło białą plamę na ciemnej murawie.
Marynarz wyciągnął żywo rękę i podniósł drogocenny świstek. Wsunął go do kieszeni, zgasił latarkę niepotrzebną mu już teraz i pospieszył do małego Piotra.
Od czasu otwarcia rybołóstwa, Klaudjusz puszczał się prawie co dzień na połów i prawie zawsze z najlepszym skutkiem. Po raz pierwszy miał łowić w nocy, ale zapewne miał do tego ważne powody. Piotruś oczekiwał na niego w czołnie.
— Proszę pana — zawołał, gdy go zobaczył — wszystko gotowe, ale choć już kawałek czasu tu siedzę, nie widziałem jeszcze rzucającego się karpia.
Klaudjusz zaśmiał się po cichu. Zarzucił przybory swoje na ramię. wskoczył do czołna i powiedział;
— A co, mój mały, myślisz jednak o tej pięknej nocy?