Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

w gorączkowym monologu, to szybkim to znowu wolnym krokiem podążał przez ulice miasta. Nie wiedząc, co się z nim dzieje, poszedł w zupełnie inną stronę. Po trochu zaczął się jednakże uspakajać. Zorjentował się nareszcie, spojrzał na zegarek, i zamiast do domu, poszedł odwiedzić czekających na niego pacjentów.
Opuśćmy go, a powróćmy do ogrodu, gdzie pod kasztanami Fabrycjusz Leclére, mały baron de Landilly i dwie kobiety kończą już śniadanie.
Podróż i świeże powietrze zaostrzyły apetyt, jedli też wszyscy czworo, jak najęci. Liszki, których się tak obawiał mały baron, okazały się bardzo dyskretnemi. Żywa wesołość, na pozór przynajmniej, dochodziła do szczytu. Oczy błyszczały, krzyżowały się wybuchy śmiechu, głosy podnosiły się coraz bardziej. Jeden tylko Fabrycjusz Leclére zachował krew zimną w pośród ogólnego upojenia. Silił się na udawanie wesołości.
Adela de Cevrac (właściwie Greloche) przypomniała spacer po Sekwanie.
— Do czołna! — wykrzyknął Landilly głosem piskliwym, zapalając trzecie z rzędu cygaro. — Ja biorę na siebie kierownictwo wyprawy.
— Postaraj się sam sobą kierować, kochany przyjacielu, co wcale nie będzie łatwem, bo masz bardzo ciężkie pierze! — zawołała Matylda. — A gdy będziemy w czołnie, proszę żadnych a żadnych głupstw... Inaczej nie wsiądę, bo nie umiem wcale pływać...
— Bądź spokojną! — odrzekł Fabrycjusz. Przyjaciel Pascal nie wzbudza i we mnie wielkiego zaufania... weźmiemy zatem przewoźnika.
— Brawo i w drogę!...
Damy poprawiły mikroskopijne kapelusiki i uzbroiły się w wykoronkowane parasolki.
Pani Lariol ukazała się uśmiechnięta.
— Czy państwo zadowoleni? — spytała.
— Jesteśmy zachwyceni! Niech żyje pani Lariol!
— O której godzinie obiad ma być podany?