Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/527

Ta strona została skorygowana.

— Wizyty zaraz się rozpoczęły. Odwiedzili kilka już pensjonarek. Siostrzeniec bankiera nie wiedział, gdzie się znajduje Matylda, nie mógł się o to zapytać a z pewną niecierpliwą obawą oczekiwał chwili otwarcia drzwi do celi dawnej jego kochanki.
— Jeżeli mnie pozna Matylda — medytował. I czuł, że dreszcze przechodzą mu po grzbiecie.
Paula i Grzegorz zamienili szybkie spojrzenie. Infirmerka oddziału otwierała nr. 4. Cela ta, której ściany obite były materacami, nie posiadała żadnych sprzętów. Parę tylko materacy, położonych w kącie na ziemi, zastępowały łóżko. Młoda kobieta z ubraniem w nieładzie, z rozpuszczonymi włosami, leżała na tych materacach.
Fabrycjusz poznał w tej chwili Matyldę i doznał dziwnego jakiegoś uczucia, ale obdarzony był, jak wiemy, niezwykłą siłą woli. Żadna zewnętrzna odznaka nie zdradziła tego, co się działo w nerwach rozstrojonych. W twarzy nie drgnął żaden muskuł. Pozostał z wyrazem tego pozornego współczucia, z jakiem od początku wizyt przechodził z celi do celi.
Grzegorz i panna Baltus zamienili znowu spojrzenia, które miały znaczyć:
— Spokojny jest zupełnie. Nie zna jej wcale.
Posłyszawszy wchodzących, warjatka odwróciła głowę w stronę drzwi i tym sposobem blada, wynędzniała jej twarz jasno została oświeconą. Oczy jej bez wyrazu zatrzymały się na Fabrycjuszu i zdawało się, że ich od niego oderwać nie może. Nagle zerwała się, odrzuciła w tył długie swoje włosy i porwało ją takie drżenie nerwowe, że aż zęby jej dzwoniły.
Trwało to dwie czy trzy sekundy, poczem Matylda przyskoczyła do eks-kochanka.
Młody człowiek ani drgnął nawet. Paula bała się o narzeczonego.
— Bądź ostrożnym! — powiedziała — bądź ostrożnym!... to furjatka!...