— O siódmej! Tylko prosimy, żeby zupa rakowa była pieprzną i żeby raki zaostrzyły nam pragnienie.
— Punkt o siódmej wszystko będzie gotowe — odrzekła pani Lariol.
Głośny okrzyk zadowolenia przyjął słowa gospodyni, następnie obie pary udały się na wybrzeże, przeszły most, a po drugiej stronie na lewo ujrzały wypisany dużemi literami znak:
Czołna i statki do wynajęcia.
Oto port upragniony! — powiedziała Matylda, wskazując na szyld. Przyłożyła jednocześnie obie ręce do ust i zaczęła krzyczeć z całej siły:
— Hej! przewoźnicy, przewoźniczki i wszystko co żyje, przybijajcie do brzegu!... Tylko co tchu!... Na poczekaniu!... — a zwróciwszy się do Fabrycjusza, dodała pospiesznie:
— Idź, weź czołno.
Fabrycjusz wyprzedził towarzystwo i udał się do baraku parterowego, zbudowanego ze starego drzewa i pokrytego płaskim dachem.
Mała staruszka, opalona i pomarszczona od słońca i wiatrów, jak stary kosz od masztu, siedziała pod drzwiami i robiła pończochę niebieską. Była to wdowa Gallet we własnej osobie. Podniosła się, zobaczywszy podchodzącego Fabrycjusza.
— Proszę pani — odezwał się ten ostatni — życzyłbym sobie wynająć czołno do przejażdżki.
— I owszem, proszę pana... Jedno... dwa... ile pan sobie życzy... — | wskazała na szereg czołen, przywiązanych przy brzegu.
Czworo nas jest — powiedział młody człowiek, wskazując na towarzystwo.
A, są i damy... Dam zatem „Piękną Lizę“, doskonałe czołno, będzie wam w nim tak wygodnie, jak u siebie w domu... Nieboszczyk mój mąż biedaczysko sam je budował...
Poczciwa kobieta zrobiła gest, jakby sobie łzy ocierała i dodała: