Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/531

Ta strona została skorygowana.

— Przywiozę go... Do jutra, kochanie...
— Do jutra!...
Paula ucałowała jeszcze raz Edmę i przeszła do pokoju Joanny.
Pani Delariviére również zmieniła się bardzo od czasu, jak Grzegorz Vernier objął zarząd domem zdrowia, szczególniej zaś od czasu wizyty doktora... Mówiła bardzo mało, pogrążona była ciągle prawie w głębokiej melancholji.
Grzegorza nie martwiły wcale te objawy.
— Kochany doktorze, czy nie znajdujesz, że nasza pani Joanna jest trochę za ponurą? — spytała panna Baltus.
— Spodziewałem się tego — odpowiedział Vernier.
— I to cię nie niepokoi?
— Przeciwnie.
Fabrycjusz wpatrywał się w Joannę i z nadzwyczajną uwagą obserwował spustoszenia, jakie warjacja uczyniła na tej tak pięknej jeszcze i łagodnej twarzy.
Jednocześnie studjował rozkład pokoju, jak gdyby potrzebował plan jego zachować dobrze w pamięci.
Weszła infirmerka. Przyniosła karafkę ziółek i postawiła ją na stoliku obok chorej.
— Zobaczywszy karafkę, twarz Joanny rozpromieniła się, wyciągnęła żywo rękę.
— Ach! pić... pić... chce mi się pić ogromnie...
Fabrycjusz zadrżał. Słowa i głos Joanny przypomniał mu nagle zbrodnię, popełnioną przez niego przed kilkunastu dniami w kajucie Albatrosa. Zbrodnia ta była prawie ojcobójstwem.
Infirmerka nalała szklankę i podała chorej. Pochwyciła ją chciwie i wychyliła duszkiem.
— Jeszcze szepnęła — jeszcze...
— Czy to zwyczajną lemoniadę jej dajecie? — spytał Fabrycjusz?
— Nie — odrzekł Grzegorz — jest w tej lemoniadzie lekarstwo.
— I dajesz go pan w tak wielkich dozach?