Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/536

Ta strona została skorygowana.

— Ach! — szeptała — to dziwne!...
— Co takiego, mamo?...
— To podobieństwo...
— Ta dama podobną jest do kogoś ze znajomych twoich?
— Tak.
— A do kogo?...
— Do Joanny Tallandier.
— Ależ to nasze nazwisko...
— To też Joanna Tallandier była twoją rodzoną ciotką... siostrą twojego ojca...
— Nigdy mi o niej nie mówiłaś...
— Prawda... Nie wspominano u nas o niej nigdy...
— Może ta pani jest moję ciotką?
— Wątpię.
— Dla czego?
— Joanna Tallandier mieszka stąd daleko, a nigdy nie miała takiego wzroku... Nie, to nie ona, ale podobieństwo jest nadzwyczajne...
— Chcesz, abym się zapytał, kto ona jest?
— Co też ty mówisz!... Nigdy w podobny sposób nie wypytuje się ludzi... Ta pani nicby ci nie odpowiedziała i miałaby wielką rację...
W tej chwili oczy Joanny, przechodzące z przedmiotu na przedmiot, nie zatrzymując się nigdzie, napotkały chłopca i zapatrzyły się w niego z całą uwagą.
Uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła ręce.
— Mamo — odezwał się Piotrek, ona nas zobaczyła... daje mi znaki... Zdaje mi się, że mnie woła.
Pani Delariviére nie przestawała kiwać na chłopca, żeby się zbliżył, a że ten stał nieruchomy, zaczęła okazywać niezadowolenie, jak zepsute dziecko, którego nie spełniają życzenia.
Grzegorz spostrzegł niecierpliwość Joanny. Odgadł od razu przyczynę. Kiwnął na chłopca i powiedział:
— Chodźno, mój chłopaczku.. Ta pani życzy sobie cię widzieć.
— Idź.