Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/537

Ta strona została skorygowana.

I pani Tallandier popchnęła go naprzód.
Malec zbliżył się do powozu.
Za każdym jego krokiem zasępiona twarz Joanny wypogadzała się. Kiedy podszedł blisko, wyciągnęła znowu do niego ręce.
Mały Piotruś się zawahał, czy to przez nieśmiałość, czy też, że dziwny wyraz twarzy Joanny wzbudzał w nim obawę.
— Zrób, co pani sobie życzy — odezwał się Grzegorz — nie obawiaj się niczego.
Uspokojony dzieciak podał rękę Joannie i czuł, że go czule uścisnęła.
Usta warjatki poruszyły się, ale nie wymówiła ani słowa.
Pani Tallandier także się zbliżyła i z osłupieniem wpatrzyła się w Joanne, tak podobieństwo wydało jej się coraz większem.
— Gdyby to jednakże ona była.... Joanna.... siostra mojego męża — myślała kobieta.
Pani Delariviére, zaspokoiwszy swój kaprys, puściła rękę dziecka. Oczy jej przeszły na matkę i zdawało się, że ich od niej nie może oderwać.
Stopniowo zasępiało się oblicze, nerwowe drżenie zaczęło wstrząsać całem ciałem, wyciągnęła rękę ku pani Tallandier z pewną obawą i groźbą.
Grzegorz się przestraszył. Często w ten sposób zaczynał się napad....
— Mój Boże! wykrzyknęła pani Tallandier. Co jest tej pani?
— Niestety! — odrzekł Grzegorz — ma pomieszanie zmysłów.
— Warjatka! — szepnęła matka chłopaka — warjatka!...
— Tak, proszę pani... Pani obecność podnieca ją do pewnego stopnia, że zaczynam się obawiać złych skutków...
Joanna uniosła się w powozie i chciała się opierać, ale Grzegorz był mężczyzną silnym. Wziął chorą za obie ręce, zmusił ażeby usiadła i zawołał na stangreta.
— Prędko! prędko!.... do domu....