Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/538

Ta strona została skorygowana.

Stangret zaciął konie. Powóz potoczył się szybko w tumanie kurzu, pozostawiając matkę i syna pod bardzo przykrem wrażeniem.
— Ach! — szepnęła pani Tallandier, kiedy przeszło pierwsze jej zdziwienie — nie myliłam się!... To Joanna... to doprawdy Joanna... i ona jest warjatką... O sprawiedliwości boska... Cóż zawiniły niektóre rodziny, aby ich Pan Bóg tak doświadczał.
A po chwili dodała:
— Gdybym przynajmniej była się zapytała... Nie wiem, jak ona się teraz nazywa... Nie wiem gdzie mieszka... Nie odnajdę jej już zapewne...
I obfite łzy zrosiły twarz biednej kobiety.
— Mamo proszę cię, nie płacz — zawołał Piotruś, obejmując szyję matki. — Przyszłaś do mnie taka wesoła, a ja byłem taki z tego szczęśliwy!...
— Twoje zmartwienie zepsuje mi cały dzień!... Nie płacz, błagam cię... moja mameczko!...
Pani Tallandier otarła oczy! — Masz rację, kochany chłopcze, ale nie miej mi tego za złe... To podobieństwo obudziło w mej duszy przykre bardzo wspomnienia.... Teraz już zapomniałam o wszystkiem, patrz, uśmiecham się oto...

ROZDZIAŁ LXIV.

Chłopczyna ucałował ponownie matkę za to, że uśmiechała się do niego.
— O, tak, to lubię rzekł — zawsze bądź taką moja mamo, a będę szczęśliwym... Musiałaś już wypocząć.. Chodźmy jeszcze trochę i powrócimy do domu... Obiad u nas o szóstej, a zjesz ze mną obiad.
— Nie, kochane dziecię, dzisiaj nie — odrzekła pani Tallandier.
— Ależ mamo, przypomnij sobie, obiecałaś panu Marteau...
— Pamiętam dobrze, i byłabym chętnie pozostała, gdyby pan Marteau był obecnym, ponieważ go jednak nie ma, a ja tu nikogo nie znam... robiło by mi to subjekcję...