— Jak chcesz kochana mateczko... ale dla mnie byłaby to taka przyjemność...
— Powetujemy ją na przyszły raz. Jest już późno, a do Charenton tak jeszcze daleko... Odprowadzisz mnie na drogę do Neuilly, tam siądziemy w tramwaj, dojedziemy do stacji kolejowej i tam się pożegnamy...
— Już?
— Tak moje dziecko... tak potrzeba... bądź rozsądnym...
Chłopak westchnął głęboko.
— Ha! skoro tak potrzeba... ale na przyszły raz, jak będzie pan Klaudjusz, przepędzisz z nami cały wieczór...
— Najchętniej mój chłopaczku.
Następnie matka z synem poszli bulwarem Sekwany na drogę do Neuilly.
Jakim sposobem i dla czego przyjaciel nasz Klaudjusz nie znajdował się w willi? Wytłómaczymy to w tej chwili czytelnikom.
Zaraz po odjeździe Fabrycjusza, który pojechał po pannę Baltus do Auteuil, Laurent znalazł się w oficynie zamieszkiwanej przez marynarza i jego chłopca. Intendent kamerdyner miał, jak to sobie przypominamy, wprowadzić w wykonanie plan pana Lecléra, to jest spoić Klaudjusza Marteau i dowiedzieć się od pijanego, co to takiego on znalazł?
Zastał marynarza samego, zajętego naprawianiem sieci, bo mały Piotruś udał się do Courbevois z rybami do restauracji, których tam dwa razy tygodniowo dostarczali.
Dzielny Marteau, usłyszawszy wczoraj wieczór całą rozmowę, oczekiwał na tę wizytę i co chwila spoglądał z pod oka, czy ekslokaj nie nadchodzi. Uśmiechnął się, spostrzegłszy zbliżającego się i powiedział sobie pospiesznie:
— Baczność Klaudjuszu! czuwaj kochaneczku nad gębą!
Zasiadł przy otwartem oknie z wesołą twarzą.
— A! dzień dobry, panie marynarzu! jak się mamy? — zawołał Laurent.
— Wcale nieźle, panie intendencie, a jakże tam panisko?
— Również dobrze! Co ja widzę, jednakowoż jeszcze pan nie ubrany?
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/539
Ta strona została skorygowana.