ręce i poszli zwiedzać piwnice dostawcy, którego ekslokaj znał od bardzo dawna i u którego zamierzał porobić zakupy.
— Czy pan ma zamiar kupić co dzisiaj, panie Laurent? — spytał dostawca.
— Potrzebuję wina dla domu.
— Zechce pan zaraz je spróbować?...
Dostawca wziął kubek srebrny, kilka kołków drewnianych, nazywanych czopami, i poprowadził gości swoich do piwnic, dostatnio zaopatrzonych w beczki.
I zaczęli kosztować win różnych gatunków. Laurent próbował pierwszy, poczem oddawał kubek Klaudjuszowi. Minęło tuzin już takich kolei, a kubek wciąż przechodził z rąk Laurenta do rąk Klaudjusza. Intendent zakupił trzy beczki wina zwyczajnego.
— Mam doskonałe burgundzkie — odezwał się dostawca — z białych win zalecam Sauterne wyśmienity.
— Zobaczymy.
I znowu kubek zaczął z rąk do rąk przechodzić.
Po skończonych próbach i załatwieniu kupna Klaudjusz Marteau odezwał się:
— Prosiłbym cię, panie dostawco, abyś nas zechciał zapoznać z dobrym, a niedrogim koniakiem.
— Co nam po koniaku? — wykrzyknął Laurent.
— To na mój własny rachunek — odrzekł marynarz. — Ma pan koniak?
— I jaki jeszcze! trzyletni, w doskonałym gatunku, i mogę go nawet odstąpić po niższej cenie...
— Zobaczymy zatem ten koniak...
Kilka baryłek zostało otworzonych.
Klaudjusz zaczął teraz działać na własną rękę. Pierwszy umaczał usta w napoju i podawał go Laurentowi, który smakował jako prawdziwy znawca i wydał swoje zdanie. A marynarz, doświadczony pijak, wiedział dobrze co robi. Po wypiciu kilku gatunków rozmaitych win, nic bardziej nie uderza do głowy, jak wypicie alkoholu, chociażby w niewielkiej dozie.