Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/545

Ta strona została skorygowana.

Laurent ciągnął dalej:
Do domu warjatek, tam będą mieli dobre o nich staranie. Zapłacimy za nich... wiele będzie potrzeba... Jesteśmy wspaniałomyślni.. My po nich odziedziczymy.. Mamy posiadłość w Neuilly.. Miljony mamy... A pan, który jest moim przyjacielem, powiedział do mnie: „Klaudjusz, to kanalja, trzeba go się bardzo wystrzegać... „Spój łajdaka, a jak się urżnie, to ci powie, co znalazł w Melun?“ No i po wszystkiem!.. Skoro jesteś moim przyjacielem, zwierz się przyjacielowi... Znalazłeś jakiś dowód, świadczący fałszywie: Pokaż mi go!... Zaufaj mil... Nie masz się czego obawiać!... Nikomu nic nie powiem...

ROZDZIAŁ LXVI.

Wypowiedziawszy to, Laurent otworzył usta, wytrzeszczył oczy i patrzał na marynarza. Doprowadził do końca swoją rozmowę, ale nic a nic już nie wiedział, co się z nim dzieje. Drżącą ręką wziął szklankę i chciał ją podnieść do ust, ale brakło mu siły, szklanka upadła na podłogę i rozbiła się w kawałki. Jednocześnie, nie czekając już odpowiedzi Klaudjusza na ostatnie swoje pytanie, przechylił się na krzesło, oczy przymknął i... ani rączką, ani nóżką... Spity był jak pień.
— Brawo! panie Laurent! mruknął Bordeplat, rzucając pogardliwe spojrzenie na pokonanego zausznika — dzięki tobie, wiem o co mi chodziło. Nasz szanowny, godny pan Fabrycjusz bardzo będzie niewymagającym, jeżeli poprzestanie na tem, co się odemnie dowiedziałeś!
Klaudjusz, jak tylko spostrzegł, że Laurent nie mógł mu dotrzymywać placu, zaczął się starannie oszczędzać, a że miał głowę niezwykle mocną, wkrótce odzyskał przytomność. Zapłacił rachunek, kazał sprowadzić powóz, wpakował doń Laurenta, a usiadłszy sam obok niego, kazał jechać do willi Neuilly.
Służba śmiejąc się do rozpuku z pana intendenta, pomogła Klaudjuszowi przenieść go do jego pokoju, rozebrać i położyć do łóżka. Trwało to zaledwie kilka minut.