Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/547

Ta strona została skorygowana.

Druga podróż, odbyta sam na sam z Paulą do Melun, w dziwny sposób zwiększyła jego wpływ na nią. Co godzina zajmował więcej miejsca w sercu młodej dziewczyny. Był przekonany, że wszystko idzie jak najlepiej.
Grzegorz pozostawił pannę Baltus w pokoju Edmy, a Fabrycjusza zabrał do ogrodu. Chodzili pod wielkimi drzewami w cienistej alei. Fabrycjusz rozglądał się dokoła.
— Doprawdy, masz pan nieruchomość prześliczną. Nie rozejrzałem się jeszcze w niej dobrze. A co za ogród ogromny i wspaniały. To park prawdziwy.
— Tak jest... — odrzekł Grzegorz zachwycony. — Nie znasz pan jeszcze całego domu?
Znam tę część tylko, którą zwiedziłem wczoraj w towarzystwie pana...
— Możebyś pan pragnął obejrzeć całą posiadłość?
— Bardzobym tego pragnął...
Fabrycjusz miał naturalnie pewną myśl, którą odgadną wkrótce czytelnicy.
— Chodź pan — odezwał się doktór, pociągając gościa do zabudowań warjatek.
Na którą ulicę wychodzą tyły budynku głównego?... — zapytał Fabrycjusz, chociaż lepiej o tem wiedział od Verniera.
Ten ostatni odpowiedział:
— Na drogę okalającą całą posiadłość, a stamtąd na bulwar Montmorency. Zaraz panu pokażę...
Przeszli przez ogród i dotarli do małej furtki w murze. Młody lekarz poszukał klucza i otworzył.
Siostrzeniec bankiera śledził uważnie każde poruszenie swego towarzysza. Zobaczywszy klucz, uśmiechnął się z widocznem zadowoleniem.
— Nie zmieniono zamku... — mruknął.
— Proszę... wejdź pan — powiedział Grzegorz — ta droga okala cały park i zupełnie go odosobnia.. Chodź pan tedy... zaprowadzę pana na bulwar Montmorency.
— To amfiteatr i trupiarnia — rzekł, wskazując na dwa budynki, jakie znają już czytelnicy nasi. — A to drzwi, na bulwar prowadzące. Czy je otworzyć?