Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/549

Ta strona została skorygowana.

— Którędy?
— Przez furtkę, wychodzącą na bulwar Montmorency.
— Potrzebaby mieć klucz i przedostać się przez drugi mur, ogród okalający... Zresztą co by miał za interes złoczyńca dobierać się do domu zdrowia... Niebezpieczeństwo wielkie, a korzyść żadna.
— To prawda, — odrzekł Fabrycjusz. Ale musisz pan mieć służbę, czuwającą w nocy nad choremi.
— Jedna z infirmerek obchodzi korytarz co godzinę...
— A w parku nikt nie dozoruje?
— Nie, i nie przeszkadza to nam zasypiać jak najspokojniej... niech mi pan to wierzy...
— Jeszcze raz ci kochany doktorze winszuję... Stoisz na czele świetnego zakładu, z którego możesz zrobić i napewno zrobisz pierwszy dom zdrowia na Paryż i okolicę...
— Otwarcie panu powiem, że na to rachuję.. Nie chodzi mi o siebie, bo ja mam skromne żądania, ale o zapewnienie szczęścia pannie Edmie, która mi jest najdroższą na świecie...
— Kochane dziecię, zasługuje na takie szczęście, a pan godnym jej jesteś zupełnie. Jak prędko masz zamiar zaślubić moją kuzynkę?
— Nie umiem oznaczyć terminu...
— Dla czego?
— Bo przedewszystkiem muszę dokończyć jej kuracji, no i jej matce zmysły przywrócić...
— Nie rozumiem, po co masz pan zwlekać?... Wszakże Edma już jest prawie zupełnie zdrową... Nic pana nie zmusza do odkładania ślubu, aż do wyzdrowienia Joanny, co prawdę mówiąc wydaje mi się bardzo, a bardzo wątpliwem.
— Dla czego? — dodał Grzegorz.
— Nie wiem, nie znam się na tem, ale coś mi się nie zdaje!...
— Panie Fabrycjuszu! — odpowiedział doktór — pan wie, że kocham Edmę?
— O tem wcale nie wątpię!...