— Tak... tak — zawołała Adela, wskazując w górę rzeki.
Fabrycjusz zmarszczył brwi.
Przewoźnik nie dał sobie dwa razy powtarzać; trzema poruszeniami wiosła „Piękna Liza“ wydostała się na środek i zaczęła płynąć wolno, trzymając się prawej strony.
Fabrycjusz, którego twarz przybrała zwykły swój wyraz, zapalił cygaro.
Pascal poszedł za jego. przykładem.
Czas był prześliczny, słońce błyszczało na bladoniebieskiem niebie, gdzieniegdzie tylko pokazywały się małe obłoczki Miljard stokrotek emaljował porosłe trawą brzegi. Wysokie wierzchołki drzew zielonych odbijały się w Sekwanie. Jaskółki muskały skrzydełkami wodę z wesołym szczebiotem, wiosenny zapach rozwijających się kwiatów przepełniał atmosferę, odmłodzona natura śpiewała wieczny hymn Stworzyciela i stworzenia. Dwaj młodzi ludzie puszczali z ust kłęby niebieskiego dymu.
Adela i Matylda siedzące wygodnie na tyle statku, kąpiąc się w świetle, prześlicznie wyglądały pod różewemi parasolkami, a były tak uradowane, że zaczęły nucić urywki z piosenek modnych.
Fabrycjusz milczał zamyślony. Głęboka fałda pomiędzy brwiami pozwalała się domyślać, że myśli jego nie zupełnie były wesołe.
„Piękna Liza“ posuwała się wolno z biegiem rzeki. Prześliczne wiejskie domki widniały po obu jej brzegach. Sekwana płynęła po piasku, woda była płytka i przezroczysta, jak to bywa zawsze w czerwcu i lipcu. Panny przestały śpiewać, zachwycały się tylko willami.
W miarę oddalania się od Melun, domeczki stawały się coraz rzadsze, a te, które było widać, kryły się poza gęstwiną okalających je parków.
Mały baron wpadł nagle w paroksyzm liryzmu.