— Słowo honoru daję, moje dzieci, prześlicznie tu i malowniczo!... Spojrzyjcie tylko na tę wodę, na tę murawę... Przypatrzcie się tym willom ukrytym w zieleni!... Cudownie to wygląda!... Zdaje mi się, że jestem w teatrze i lornetuję bardzo piękne dekoracje!... O! ja się znam trochę na naturze!
Gdy mały baron skończył, Matylda wskazała mu willę wspaniałą tuż przy brzegu i rzekła pół żartem, ażeby Fabrycjusz ją kupił dla Adeli; tenże zaledwie rzucił okiem na willę, zbladł strasznie, na szczęście nikt z towarzystwa nie zauważył tej zmiany. Po krótkim przestanku, Matylda zapytała się przewoźnika, do kogo właściwie należy ta willa. Ten odrzekł, iż należała do Fryderyka Baltusa, który przed sześciu miesiącami zamordowany został, a mordercę jego jutro na rynku w Melun gilotynować będą. Wszyscy zaczęli się z uwagą przypatrywać tej willi, otoczonej wspaniałym kilkumorgowym parkiem. W chwili, kiedy łódź się niemal zrównała z willą, na tarasie tejże ukazała się młoda kobieta, ubrana w żałobną suknię. Fabrycjusz, ujrzawszy młodą damę skłonił jej się nisko, powstając w czołnie. Kobieta odpowiedziała lekko na ten ukłon. Wszyscy zarzucili Fabrycjusza pytaniami, skąd zna młodą damę i co za jedna jest. Na co tenże odpowiedział, iż ją poznał w pewnem towarzystwie w Paryżu i że jest siostrą zamordowanego Baltusa. Przewoźnik tymczasem wmieszał się do rozmowy i rzekł:
— O morderstwie tem mogę również cośkolwiek powiedzieć.
— Skąd — zawołał blady jak trup Fabrycjusz — gdzie byliście w czasie popełnienia zbrodni?
— Widzisz pan na drugim brzegu ten pawilon, należący do wielkiego zamku? Otóż w tym pawilonie przez pewien czas mieszkałem i spałem w nim tej nocy, w której morderstwo popełniono. Byłem wówczas w służbie u pewnego lorda angielskiego i miałem dozór nad jego łodziami spacerowemi. Zwykle śpię bardzo lekko, tej nocy jednak zalałem