sobie pałkę i położywszy się z wieczora, nie obudziłem się jak późnym rankiem. Kiedy się obudziłem poszedłem do łodzi, ażeby wyrzucić z niej śnieg, który napadał w nocy. Nagle posłyszałem jakiś hałas i płacz na drugim brzegu rzeki i spostrzegłem tam stojącą pannę Baltus, płaczącą i załamującą ręce, a tuż przy niej żandarmów, sędziego, policjantów itd.
— No, znamy już dalszy ciąg waszego opowiadania, mordercę schwytano i jutro będzie gilotynowany — wtrąciła Matylda.
— Tak, ale czy wyda przed ścięciem swego wspólnika lub wspólników, gdyż jeden nie zamordował pana Baltusa — odparł przewoźnik niemożliwe jest, aby człowiek, władający tylko jedną ręką i to słabo, mógł trzy razy strzelić z rewolweru. Biedak jutro będzie ścięty, a prawdziwy morderca może egzekucji przypatrywać się będzie.
Fabrycjusz powtórnie zbladł jak ściana, a zwracając się do przewoźnika, rzekł:
— A jakie macie wskazówki lub dowody na wasze twierdzenie?
— Ja mam pewną wskazówkę — rzekł przewoźnik.
— W istocie — zamruczał Fabrycjusz, a twarz jego stała się z bladej zieloną — i jakaż ona jest?
— Słowo honoru! Oto naprzód fakt, że jeden ze statków, których dozór był mi powierzonym, posłużył mordercy do przebycia sekwany, aby po drugiej stronie czatować na pana Baltusa.
Nerwowe dreszcze przeszły od stóp do głów Fabrycjusza. Kilka kropel potu wystąpiło mu na skronie.
— To tylko przypuszczenie... — powiedział.
— O! co nie, to nie. To zupełna pewność, bo oto jak było: Miałem dowód zaraz rano, kiedy chciałem odwiązać moje czołno. Powróciwszy bowiem wieczorem z miasta zapomniałem, jak to było we zwyczaju, zamknąć na kłódkę łańcuch od statku, którego używałem. Poprzestałem poprostu na przywiązaniu go sznurem. Odczepiając czołno, poznałem, że nie na mój sposób było przymocowane.
Fabrycjusz zaczął się śmiać.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/57
Ta strona została skorygowana.