Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/570

Ta strona została skorygowana.

Fabrycjusz odpocząwszy z pięć minut, powstał, wyjął z kieszeni flaszeczkę, schował ją do szafy z książkami, rozebrał się i świecę zgasił.
Klaudjusz opuścił też swoje obserwatorjum, powrócił do mieszkania i także spać się położył.
Fabrycjusz spał tego dnia dłużej niż zazwyczaj. Dziesiąta wybiła, gdy wyjeżdżał kabrjoletem z wili Neuilly. Jechał do domu zdrowia do Auteuil.
Grzegorz tylko co rozpoczął wizyty u pensjonarek.
Panna Baltus się ubrała.
Fabrycjusz czekał w salonie i czytał dzienniki.
Klaudjusz był na nogach od siódmej rano i włóczył się po ogrodzie. Czuwał. Przyszła mu pewna myśl do głowy i oczekiwał stosownej chwili, ażeby ją wprowadzić w wykonanie. Widział, jak Fabrycjusz wyjeżdżał. Zaraz też do jego pokoju wszedł Laurent dla zrobienia porządku.
Przy śniadaniu pan intendent zapowiedział, że musi się udać do Paryża po różne zakupy.
Klaudjusz czekał tylko na jego wyjazd, zeszedł do kuchni przekonać się, czy cała służba tam się znajdowała, potem poszedł do mieszkania Fabrycjusza, pewny, że nie zastanie tam nikogo. Dostawszy się do sypialnego pokoju, od razu poszedł do szafy z książkami, otworzył ją i zaczął szukać flaszeczki, wczoraj tam przez Fabrycjusza schowanej. Pamięć go nie omyliła. Poczuł flaszeczkę pod palcami, wyjął, odkorkował i przytknął do nosa. Poczuł dziwnie ostry, przenikliwy zapach. Skrzywił się okrutnie.
— Do pioruna! — mruknął. — To przecież nie pachnidło.
Spojrzał na etykietę i przeczytał te dwa wyrazy: „Datura stramonium“.

ROZDZIAŁ III.

— „Datura stramonium“ — powtórzył Klaudjusz, dla którego słowa te nie miały żadnego znaczenia... Co to być może?... Nie wiem, ale bardzo mi trucizną pachnie to maleństwo.