Pozostawiliśmy Fabrycjusza w małym saloniku Grzegorza, czytającego dzienniki i oczekującego na pannę Baltus. Po kwadransie młoda dziewczyna weszła do saloniku i odezwała się do narzeczonego:
— Chodźmy do ogrodu. Śniadanie zaraz podadzą, jak tylko doktór obejdzie zakład.
Weszli w cienistą aleję. Paula oparta na ramieniu Lecléra nie odzywała się wcale, tylko od czasu do czasu patrzyła mu w oczy z czułością. Fabrycjusz pierwszy przerwał milczenie. Pochylił się do uszka młodej kobiety i szeptał jej po cichutku:
— Jakby to pięknie, jak rozkosznie było, kochana Paulo, gdybyśmy tak zawsze byli razem i sami, jak w tej chwili.
— Czy pewnym jesteś, że by ci się to nie znudziło? — zapytała z uśmiechem dziewczyna.
— Czy pewnym jesteś! — wykrzyknął Fabrycjusz. — Ależ! ja całe życie u nóg twoich pragnąłbym przepędzić...
— Naprawdę?
— Przysięgam ci!...
— Nigdy się nie zmienisz?
— Nigdy!.. Chyba... żeby cię coraz bardziej kochać, bo ty dla mnie pozostaniesz najpiękniejszą i najlepszą kobietą na świecie...
— Mogę ci wierzyć?...
— Jesteś przekonaną o tem!... Niewiara byłaby krzywdą i niesprawiedliwością.
— Nie... nie... nie wątpię — szepnęła młoda dziewczyna — i jeżeli mnie kochasz z całego serca, ja cię z całej duszy mojej miłuję.
Fabrycjusz ujął rączki panny Baltus i długo je do ust przyciskał. Na średnim palcu lewej ręki nosił on zawsze pierścionek, z pięknym, kosztownym brylantem, podarek pana Delariviére. Paula spojrzała przypadkiem na ten pierścień.
— Ćoś zrobił z brylantem? — wykrzyknęła.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/573
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ IV.