Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/576

Ta strona została skorygowana.

— Doktorze — odezwał się Fabrycjusz — strasznie jesteśmy zaniepokojeni!... Co to takiego?... Czy to co groźnego?
— Mam nadzieję, że nie — odrzekł Grzegorz.
— Ale pewnym pan nie jesteś?
Nie podobna mi tak od razu zdać sobie sprawy z tego niespodziewanego symptomatu...Nie wiem czego chora doświadcza, a nie mogę spodziewać się od niej żadnego objaśnienia...
— Chce coś mówić — odezwała się żywo Paula.
Joanna widocznie się siliła, poruszała ustami, ale nie mogła wydać żadnego głosu. Po chwili uspokoiła się znacznie.
Oczy nabrały mniej osłupiałego wyrazu, muskuły zwolniały. Przyłożyła rękę do wilgotnego od potu czoła i zdołała wyszeptać:
— Tu:
— Czucie powraca — odezwał się Grzegorz — biedna chora pokazuje, gdzie jej najwięcej dokucza.
Przyłożył rękę do rozpalonej głowy Joanny.
— Kompresy z zimnej wody przyniosą jej wielką ulgę...
— Czy nie dobrzeby było spróbować prysznicu? — zapytał Schultz.
— O nie, przynajmniej nie w tej chwili... puls się uspakaja... duszność ustaje... Teraz mogę zaręczyć, że nic jej nie będzie.
— Dzięki Bogu! — szepnęła panna Baltus, która od samego wejścia do pokoju nie oddychała już prawie.
— Co pan dyrektor każe zrobić? — zapytał pomocnik.
— Kompresy tylko z zimnej wody i nic więcej.
— Tej nocy — mówiła Paula nie mogłam spać... i zdawało mi się, że słyszałam jakiś szmer w pokoju Joanny,
Fabrycjusza przeszły dreszcze.
— Szmer — powtórzył Grzegorz. — A jakiego rodzaju był ten szmer, proszę pani?
— Zdawało mi się, że ktoś chodził po pokoju...