Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/580

Ta strona została skorygowana.

— Czy spać się położy, czy wyjdzie? — pytał się Klaudjusz zaciekawiony. Zaraz to zobaczymy... Znam już teraz drogę łotra i nic mi nie przeszkodzi wyprzedzić niegodziwca.

ROZDZIAŁ VI.

Klaudjusz, nie wiedząc, czy mu się to na co przyda, wyszedł z ogrodu małą furtką na bulwar Sekwany, uszedł ogromny kawał i ukrył się zmęczony trochę poza drzewem na bulwarze Madryt.
Upłynęło zaledwie dziesięć minut, gdy dał się słyszeć odgłos krokrów coraz się przybliżających.
— Do licha!... — szepnął Marteau — zdaje mi się, że to chód mego godnego chlebodawcy.
Fabrycjusz był to rzeczywiście. Przeszedł na wprost miejsca, gdzie stał ukryty marynarz i zniknął w ciemnej alei. Klaudjusz puścił się za nędznikiem. Gonitwa bez żadnego wypadku trwała już blisko pół godziny, gdy naraz zatrzymał się siostrzeniec bankiera.
Klaudjusz przystanął także. Po chwili usłyszał potarcie zapałki i ogień ukazał się w ciemności. Fabrycjusz znajdował się na skraju, jakby półkola, skąd z głównej drogi rozchodziło się z pół tuzina małych ścieżek, wytkniętych w lasku dla przyjemności spacerowiczów i amatorów samotności. Podniósł w górę zapałkę do ramion drogowskazu, a dowiedziawszy się, o co mu chodziło, rzucił zapałkę i bez wahania wszedł na jedną ze ścieżek. Klaudjusz poskoczył do tego samego miejsca i nadstawił ucha... Możemy sobie wyobrazić jego straszny zawód... Nie słyszał już teraz nic a nic. Rozmiękła ziemia i trawa przygłuszały stąpania... nić przewodnia zerwała się. Nie uznał się jednakże za zwyciężonego. Mignięcie światełka zapałki pozwoliło mu rozpoznać drogi, rozchodzące się z tego punktu. Poskoczył na tę wąską drożynę, która, jak mu się zdawało, prowadziła prosto do Auteuil i zaczął lecieć... Wkrótce przekonał się, że instykt go omylił, bo nikt nie szedł przed nim. Musiał teraz przyznać sobie, że stracił zupełnie ślad. Zawrócił się