Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/581

Ta strona została skorygowana.

ze spuszczoną głową i sam siebie przeklinał!... Po trochu złość go opuściła, a po zastanowieniu, rzekł sobie:
— Do licha! daleko jestem głupszym, aniżeli przypuszczałem. Cóż mi z tego przyjdzie, jeżeli co noc śledzić będę tego złoczyńcę, tak jak dziś bezskutecznie! Jeżeli naprawdę chodzi do domu zdrowia, to tam go trzeba oczekiwać. I rozpogodziła się twarz poczciwca. O trzeciej rano Fabrycjusz powrócił, światło znowu zabłysło poza szybami jego pokoju i zaraz zgasło.
Marteau był niezmordowanym. Pomimo dwóch nocy nieprzespanych, udał się z samego rana na połów ryb, a zjadłszy śniadanie, wyszedł bramą od ulicy Longchamp i doszedł aż do owego punktu, gdzie się drogi rozchodziły. Zbliżył się do drogowskazu, na którym na zielonym tle białemi literami wypisane były przeróżne wskazówki i przeczytał jedną z nich „Droga do Auteuil“.
— I mruknął sobie — oto właśnie droga, którą było pójść potrzeba!...
Dróżka, którą podążł, doprowadziła go do trybun na polach wyścigowych. Stąd w dziesięć minut był już przy bramie Auteuil. Po drodze myślał sobie:
— Baczność marynarz!... Ażebyś się dowiedział o tem, co ci potrzebne, musisz się rozpytywać ostrożnie... Tylko do kogo się udać?... Acha! już wiem. Najlepiej zawsze można sobie porozmawiać przy nakładaniu fajki...
Wszedł do sklepu. Za kontuarem siedziała młoda kobieta, zajęta układaniem paczek różnego rodzaju tytoniów.
— Dzień dobry pani! — odezwał się Marteau — proszę Kaporala do fajki za dwadzieścia pięć centów... Oto kapciuch.
Młoda kobieta odważyła tytoń z uśmiechem, wsypała go do małego gumowego woreczka.
— Bardzo dziękuję pani, oto pieniądze.
Nałożył starannie fajkę, zapalił, a pociągnąwszy parę razy, wykrzyknął:
— Wyśmienity tytoń!... Wszakże jestem w Auteuil, nieprawda, proszę pani?