Ogród formował czworobok, o czem wiemy oddawna. Bordeplat obszedł posiadłość z dwu stron i znalazł się na plancie.
— Ach! — mówił do siebie, oglądając się do koła. — Tutaj szyny kolei obwodowej, przejście, prowadzącej do fortyfikacji bastjonu koszarowego. Tamto co widać poza murem, ten budynek z okratowanemi oknami, to zapewne dom zdrowia, tam zapewne mieszczą się obłąkane... Oto jakaś mała furtka — dodał, zbliżając się do znanego nam wyjścia. Wychodzi na całkiem prawie pusty bulwar. — To tędy zapewne musi się wkradać złoczyńca. Zdaje mi się, że się nie mylę...
W tej chwili Klaudjusz spostrzegł oficjalistę gazowego, zbliżającego się z drabinką do czyszczenia latarni...
— Przyjacielu — odezwał się — wszak ten duży budynek, to dom warjatek doktora Rittnera?
— Tak jest, mój zuchu — odpowiedział zagadnięty.
— A czy to przez tę małą furtkę tam się wchodzi?
— Nie... tędy umarłych tylko wynoszą...
— Bardzo dziękuję...
— Niema za co — odparł oficjalista i poszedł dalej...
Klaudjusz rzucił badawcze spojrzenie na prawo i na lewo, zbliżył się do żywopłotu, osłaniającego szyny kolejowe, poza którym rosły gęste krzaki kolczaste.
Skończywszy przegląd przeszedł ścieżkę, prowadzącą na bulwar Suchet i zamiast pójść na prawo ku Auteuil, skierował się na lewo w stronę Passy.
Trochę po dwunastej był już z powrotem i rzucił się na łóżko, nie ażeby się przespać, ale ażeby się namyślić. Jedyna myśl zajmowała cały jego umysł. Medytował nad tem, jakby w najłatwiejszy sposób zrealizował plan z jakim się nosił.
Dzień przeszedł szybko. O wpół do dziewiątej powrócił Fabrycjusz. Marynarz czatował na jego powrót zniecierpliwiony i niespokojny, bo upływający czas pozwolił nędznikowi dokonać zbrodni.