przebyć rzekę, a nie chcą chodzić aż do mostu w Melun, ktoś z takich maruderów mógł użyć czołna, a następnie odprowadzić je do przystani, i nie przywiązać go tym sławnym węzłem marynarskim, jakiego sekret posiadasz.
Przewoźnik potrząsnął głową.
— Nie panie, niepodobna — powiedział. — Zapomina pan o śladach obcasów i podeszew. Mówiłem panu o nodze drobnej, wąskiej, nie większej niż pańska. Otóż marynarze, rybacy, włóczęgi mają chodaki w rodzaju moich, szerokie, płaskie, z podeszwami grubemi, z gwoździami z czworograniatymi łebkami. — Czyż to nie dowód?
— Nie to prosty fakt, z którego nie można wyciągnąć żadnego wniosku, to jest tylko mało znaczące odkrycie.
— Tak pan sądzi?
— Stanowczo.
— Chcesz coś blagować, mój panie — pomyślał sobie przewoźnik — chcesz blagować widocznie kochaneczku! No, to nie dowiesz się nic więcej! Zresztą nie znam cię, i bodaj, czy ci już i tak za wiele nie powiedziałem.
— No, czy masz co innego do opowiedzenia, oprócz tej anegdotki o obcasach od butów? — powiedział Fabrycjusz.
— Mam jeszcze co innego, ale to się nie mówi, tylko śpiewa. I Bordeplat zaczął nucić zwrotkę, znaną dobrze marynarzom:
„Trzeba pojechać do Loriant
„Dla ułowienia sardynek.
„Trzeba pojechać do Loriant
„Ażeby nałowić śledzi.“
Fabrycjusz zmarszczył brwi z widocznem niezadowoleniem. Nie znamy jeszcze przyczyny, dla której tak się pragnął dowiedzieć o całem odkryciu przewoźnika, ale on już jednak zrozumiał, że się nic zgoła więcej nie dowie. Nie okazał naturalnie niezadowolenia i niby wesoło wykrzyknął:
— A widzisz, stary blagierze, zaawanturowałeś się w bajeczkę i nie potrafisz z niej wybrnąć. Złapałeś się we własne swoje sidła. j
Może być — odparł Bordeplat, dziwnie się uśmiechając.