Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/590

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze, proszę pana...
Laurent wyszedł z pokoju. Fabrycjusz wyskoczył z łóżka.
Klaudjusz wcale spać nie próbował, wiedział napewno, że nie zaśnie! Od chwili powrotu ciągle rozmyślał nad tem, w jaki najpewniejszy sposób wydać w ręce sprawiedliwości mordercę z Melun i truciciela z Auteuil. Powziął postanowienie stanowcze i nie wahał się już wcale, ale głęboki niepokój opanował jego duszę. Łatwo to sobie wytłomaczyć. Miał on teraz, on Klaudjusz Marteau, dawniejszy skazaniec, przypomnieć swoją przeszłość sądowi, który go skazał za złodziejstwo, miał wskazać policji wielkiego przestępcę, którym był pan jego... Czy sprawiedliwość nie zarzuci mu to, że za długo czekał z oskarżeniem?... Czy nie będzie podejrzewać tego długiego milczenia? Na tę myśl dreszcz przechodził dzielnego Klaudjusza, ale powtarzamy, nie wahał się już wcale.
— Dziś zaraz pójdę do doktora Rittnera... Dowiem się, czy jest wspólnikiem pana Leclére’a, czy też nic nie wie o zbrodni, jaka się dokonywa w jego zakładzie, ale zanim wyjdę, napiszę obszerny list do komisarza policji w Auteuil!... Oddam list małemu Piotrkowi, który pójdzie razem ze mną i zaniesie papier komisarzowi, jeżeli za godzinę nie wyjdę zdrów i cały z domu obłąkanych.
Klaudjusz zajęty był pisaniem tego listu, co nie było rzeczą łatwą, gdy posłyszał stukanie w szybę okna, jakiem intendent zwykł był oznajmiać swoją wizytę. Pospieszył otworzyć.
— A to pan, panie Laurent! — wykrzyknął. — Przychodzi pan zaproponować jaką wycieczkę?
— Nie, ale przychodzę cię zawiadomić, że pan Fabrycjusz czeka na ciebie w swoim pokoju.
— Zaraz tam idę, panie Laurent...
Zamknął okno i rzekł do siebie:
— Życzy sobie mówić ze mną?... — To dziwne, i nie zupełnie naturalne... Czyby mój pan podejrzewał, że go szpieguję i wszystko odkryłem, czyby myślał wyprawić mnie do lepszego świata?... Do pioruna, nie poszłoby mu to