Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/594

Ta strona została skorygowana.

— Jestem, panie Klaudjuszu, — odpowiedział — zrywając się od roboty.
— Idź, zapakuj prędko kilka koszul, kilka chustek do nosa, kilka par skarpetek i codzienne swoje ubranie... Wyjedziemy...
Oczy Piotrka zaszły łzami.
— Wyjeżdżamy? — wyszeptał. Czy nas wydalają stąd, proszę pana?...
— Nie... nie... mój pomocniku... Źle mnie zrozumiałeś... Odbędziemy małą podróż...
— Gdzie pojedziemy, proszę pana?...
— Do Hawru... sprowadzimy stamtąd statek parowy.
— Do Hawru?.. Ależ to Hawr nad morzem.
— Tak, smyku.
— No, to zobaczymy bałwany i prawdziwe okręty?
— I wiele innych rzeczy. No leć, aby się zapakować. Wyjeżdżamy punkt o jedenastej...
— Niech się pan nie obawia, nie spóźnię się ani minuty...
Dzieciak poleciał zapakować swój tłomoczek. Bordeplat uczynił to samo.
Podczas kiedy eksmarynarz i jego pomocnik zajęci są przygotowaniami do drogi, powróćmy do Fabrycjusza.
Laurent po odniesieniu depeszy powrócił do pana.
— Depesza została wysłana, oto kwit...
— Dobrze... — odrzekł Fabrycjusz. — Teraz słuchaj mnie z całą uwagą...
— Będę połykał pańskie słowa...
— Klaudjusz ze swoim pomocnikiem wyjeżdżają...
— Wyrzuca ich pan?...
— Wcale nie... wysyłam ich do Hawru po kupno małego statku parowego... ty z nimi pojedziesz...
Laurent aż podskoczył.
— Ja? — wykrzyknął zdziwiony.
— Tak, ty... To już postanowione.. Na nic się nie zdadzą uwagi...
— O! proszę pana, ja nie myślę się sprzeciwiać... Moim obowiązkiem jest słuchać pana... i ja do tego się zastosuję...